2019-09-28

Tannhäuser w Wenusbergu (albo i nie)


Drodzy (lub drozdy, jak mawia się na Forum Tłumaczy Literatury), stał się cud: Zebrałam Się i NAPISAŁAM ten swój postmodernistyczny retelling opery Tannhäuser!

Zawsze miałam do tego dzieła mieszany stosunek. Wielbię warstwę muzyczną, odkąd po raz pierwszy usłyszałam uwerturę, która jest uznawana za jedną z najbardziej mistrzowskich kompozycji Wagnera (mnie zawsze kojarzyła się nastrojem z Władcą pierścieni - tak, właśnie ona, a nie którykolwiek fragment tetralogii o Nibelungach) i pieśń pielgrzymów z Aktu III. A co mi się nie podoba? Nie podoba mi się libretto, zaś konkretnie fakt, że główny konflikt dramatyczny* dotyczy opozycji między grzeszną miłością cielesną a wiarą w Boga. Zawsze wydawało mi się to prymitywnym rozłożeniem akcentów (i serio, Wenus jako najgorszy, najgroźniejszy, najbardziej podstępny z diabłów? Serio??) Już od bardzo, bardzo dawna chodziło mi po głowie, jak można by tę opozycję zamienić w coś ciekawszego: Persefona zamiast Wenus, wiedza tajemna i czarna magia zamiast grzesznej miłości. Nosiłam się z tym pomysłem przez długie lata, aż w końcu coś zaiskrzyło... i jest!

W mojej wersji Tannhäuserowi oczywiście nie zależy na papieskim rozgrzeszeniu, nie ma żadnej pielgrzymki do Rzymu, natomiast Elżbieta jest tą prawdziwą, świętą Elżbietą z Turyngii. Do tekstu tylnymi drzwiami zakradli mi się albigensi, jakoś tak z rozpędu opisałam szturm krzyżowców na miasto Béziers... nie pytajcie, wypadek przy pracy. Ogólnie opowiadanie wyszło troszkę inne niż planowałam, jest niezbyt mroczne, raczej prerafaelickie w stylistyce. Ale jestem z niego zadowolona!


*) Dla tych, którzy nie znają opery Wagnera, streszczę ją: rycerz i minnesänger Tannhäuser spędził długi czas w podziemnym królestwie Wenus jako jej kochanek, ale w końcu się znużył i postanowił wrócić na ziemię. Trafia z powrotem na zamek Wartburg, gdzie żyje zakochana w nim Elżbieta, siostrzenica Hermana, landgrafa Turyngii (wzorowana bardzo luźno na św. Elżbiecie z Turyngii, która nie była siostrzenicą landgrafa Hermana I, tylko żoną jego syna i następcy, Ludwika IV). Na dworze landgrafa 
Tannhäuser bierze udział w turnieju śpiewaczym razem z takimi sławnymi minnesängerami jak Walther von der Vogelweide i Wolfram von Eschenbach. Kiedy przychodzi kolej na jego występ, śpiewa bluźnierczy hymn ku czci Wenus i zmysłowej namiętności. Słuchacze orientują się, że przebywał w królestwie Wenus, i chcą go roznieść na mieczach. Elżbieta zasłania nieszczęśnika własną piersią, a landgraf ogłasza wyrok: Tannhäuser ma odbyć pielgrzymkę do Rzymu i błagać papieża o odpuszczenie grzechów. 

Rok później, wczesną wiosną, pielgrzymi powracają z Rzymu, ale Tannhäusera wśród nich nie widać. Elżbieta jest bliska śmierci i prosi niebiosa, aby ją zabrały, żeby mogła na tamtym świecie wyjednać łaskę dla Tannhäusera. Wynędzniały minnesänger w końcu powraca z pielgrzymki i opowiada swemu przyjacielowi, Wolframowi von Eschenbach, że papież odmówił mu rozgrzeszenia - stwierdził, że prędzej drewniana laska papieska wypuści liście i kwiaty, niż on rozgrzeszy człowieka, który przebywał w królestwie Wenus. Zrozpaczony Tannhäuser chce powrócić pod ziemię, do Wenus, i przyzywa ją, ale Wolfram w ostatniej chwili przypomina mu o Elżbiecie, która tu na ziemi modli się o zbawienie jego duszy. Wtedy z zamku wyłania się kondukt żałobny niosący ciało Elżbiety. Tannhäuser pada na jej zwłoki i umiera, a pielgrzymi zaczynają śpiewać, bo stał się cud: ich drewniane laski wypuściły liście i kwiaty na znak, że Bóg odpuścił grzesznikowi grzechy. Wzruszenie, katharsis, och i ach.

Obraz: John Collier, Tannhäuser w Wenusbergu (1901). Rynsztunek rycerza zupełnie anachroniczny (w XIII wieku nie noszono zbroi płytowych), natomiast cała stylistyka jest zaczerpnięta z obrazów religijnych z epoki Quattrocenta: postacie, pozy, nawet kolory wyglądają tak, jakby je namalował Piero della Francesca. Bardzo mi się podoba taka wysublimowana, elegancka i cudownie przekorna wizja Wenusbergu (zupełnie rozbieżna z ekstatyczną, dionizyjską muzyką, jaką Wagner powiązał z królestwem Wenus). Białe gołębie subwersyjnie nawiązują do symboliki chrześcijańskiej - w antyku były to ptaki poświęcone Wenus/Afrodycie.







1 komentarz: