2019-11-13

Falkon 2019 - relacja i zdjęcia


Moja tegoroczna relacja z Falkonu nie będzie długa. Planowałam radośnie szaleć przez trzy dni, ale dopadł mnie jesienny pech zdrowotny i zdołałam wziąć udział tylko w połowie konwentu. Szkoda, bardzo żałuję, bo to był udany Falkon zarówno od strony programu, jak i towarzysko. Niestety poszłam tam z ledwo podleczonym zapaleniem krtani (zaraziłam się od męża, który przywlókł skądś to paskudztwo jeszcze przed Wszystkich Świętych) i marnie się to skończyło. Nie bierzcie ze mnie przykładu!

W piątek po południu w holu Targów Lublin już kłębił się wesoły tłum. Kolejka do punktu akredytacyjnego dla gości przesuwała się sprawnie i po jakimś kwadransie, oddawszy płaszcz do szatni, mogłam wejść na prelekcję Igi „Iszek” Ziembickiej pt. Kto jest najciekawszą postacią w „Harrym Potterze” i dlaczego Gilderoy Lockhart. Iga opowiedziała o dzieciństwie i młodości Lockharta (te informacje zostały pierwotnie opublikowane na forum Pottermore, można je znaleźć tutaj) i przeanalizowała tę postać pod kątem narcystycznego zaburzenia osobowości. Dowiedzieliśmy się też, że jako alternatywnych kandydatów do tej roli w filmie rozważano Jude’a Law i Hugh Granta. Najbardziej utkwił mi w pamięci wyczyn nastoletniego Lockharta, który wystrzelił w niebo projekcję własnej twarzy na podobieństwo Mrocznego Znaku. (Zastanawiam się tylko, jakim cudem Tiara Przydziału zakwalifikowała Lockharta do Ravenclawu? Przecież to podręcznikowy Slytherin!!!)

Prelekcja Alicji Janusz o 17 pt. Wsadź se waszmość tę balladę w don don don dilli don o nagości i wulgaryzmach w dawnych balladach była ciekawa i zabawna. Niestety nie mogliśmy obejrzeć prezentacji (długiej i pieczołowicie przygotowanej), bo na laptopie w sali prelekcyjnej zamiast PowerPointa dostępny był tylko darmowy odpowiednik, w którym slajdy nie wyświetlały się prawidłowo. O 18 poprowadziłam moją własną prelekcję o czarach i przesądach w hodowli zwierząt – mimo mikrofonu było ciężko, gardło bolało, ale jakoś dałam radę. Później poszłam do hali stoisk, obejrzałam fragment pokazu mody elfickiej (piękne suknie i jeszcze piękniejsze modelki!), podziwiałam różne fajne i zaskakujące rzeczy wystawione na sprzedaż, niekoniecznie mające jakiś związek z popkulturą – obwarzanki w różnych wariantach smakowych, luksusowe długopisy za trzycyfrową kwotę, japońskie słodycze – i napstrykałam trochę zdjęć. Ewakuowałam się z konwentu stosunkowo wcześnie, żeby kurować krtań i przetłumaczyć wieczorem jeszcze kilka stron, bo terminy gonią.

W nocy z piątku na sobotę nie zmrużyłam oka przez kaszel (powinno mi to już dać do myślenia, nie?) ale w sobotę o 10 rano stawiłam się na panelu Współpraca redaktora i pisarza prowadzonym przez Agę "Shee" Magnuszewską. Andrzej Pilipiuk jak zwykle sypał anegdotami (nic nie przebije młodej redaktorki, wzorowej absolwentki polonistyki, która myślała, że „ochrana” to błąd, bo powinno być „ochrona”), Cezary Zwierzchowski chwalił kunszt redaktorski Michała Cetnarowskiego, a Agnieszka Zygmunt opowiadała o trudnej, ale w sumie satysfakcjonującej współpracy z pewnym autorem kryminałów. Zastanawialiśmy się, gdzie przebiegają granice uprawnionej ingerencji redaktorskiej, oraz wspominaliśmy Macieja Parowskiego, legendarnego redaktora naczelnego „Nowej Fantastyki”.

Po panelu poszłam na swój dyżur autografowy w hali stoisk. Moja chrypka się pogłębiała, już nie bardzo byłam w stanie rozmawiać z ludźmi. Widziałam, że nie jest dobrze i dam rady sama poprowadzić prelekcji Nieporadnik młodego autora o 13, więc poprosiłam o wsparcie nieocenioną Annę „Cranberry” Nieznaj. Ustaliłyśmy mniej więcej, jak to ogarnąć (że ja powiem połowę tego, co mam w notatkach, a Cran uzupełni swoimi przemyśleniami na tematy pisarskie), podchodząc do sprawy na zasadzie „to nie nasze pierwsze rodeo, damy radę”.

Kiedy weszłyśmy do auli, powitała nas zmartwiona młodziutka gżdaczka, która poinformowała, że niestety oba mikrofony nie działają. I nic się z tym nie da zrobić. Bum, sala pełna po brzegi, a nagłośnienia niet. Po nieudanej próbie zdobycia mikrofonu zastępczego stwierdziłam, że spróbujemy jednak poprowadzić tę prelekcję na zmianę i może jakoś to przeżyję. Podzieliłyśmy się materiałem mniej więcej 50/50, czyli gadałam łącznie przez jakieś 25 minut. Cranberry określiła potem ten mój desperacki występ mianem „szarży Bohuna na Zbaraż”.

Kochani, powiem tak. Prowadzenie prelekcji z zapaleniem krtani to głupi pomysł, ale poprowadzenie prelekcji, wzięcie udziału w panelu, a później mówienie głośno bez mikrofonu do zapełnionej po brzegi auli to samobójstwo. 5 minut po wyjściu z sali straciłam głos na amen i czułam, że prędko go nie odzyskam. Wzięcie udziału w dwóch wieczornych panelach (o tłumaczeniach oraz o dekadenckich, pijących i ćpających postaciach) nie wchodziło w grę. Po raz ostatni powędrowałam na halę stoisk, zapozowałam na scenie podczas zbiorowego zdjęcia gości o 14:30, kupiłam książki Triskel. Gwardia i Baśń o wężowym sercu, następnie zajrzałam na antresolę, żeby dramatycznym szeptem powiadomić kogo trzeba, że nastąpił fail krtaniowy i ewakuuję się z konwentu. Na antresoli fuksem spotkałam Radka Raka i zdobyłam autograf. Potem - kaszląca i smutna - poszłam na przystanek i wróciłam do domu.

W niedzielę rano nadal nie mogłam mówić i było jasne, że moja przygoda z Falkonem dobiegła końca. Dałam znać ludziom, że nie pojawię się na panelu o depresji, a przez następne kilka godzin z bólem serca odbierałam smsy od znajomych, którzy dobrze się bawili na końcówce konwentu... Po południu samopoczucie mi się mocno pogorszyło (opóźniona reakcja zapalna w tej sforsowanej krtani?), szczegółów Wam oszczędzę, ale to była ogólnie paskudna niedziela i nieprzyjemna noc. Nie polecam. Od tamtej pory dzielnie próbuję się wyleczyć, co wygląda tak, że nigdzie nie wychodzę, siedzę w czterech ścianach i tłumaczę, z przerwami na robienie inhalacji, płukanie gardła i picie różnych specyfików typu Flegamina.

Na otarcie łez zostały mi pamiątki z Falkonu - Triskel. Gwardia i Baśń o wężowym sercu z autografem oraz woreczek upominków, który dostawali goście: piękny duży kubek z napisem „Lublin”, dwie czarne czapki z wyhaftowanym napisem „Falkon”, ołówek i długopis, notes i mały przewodnik po Lublinie. Bardzo miły gest ze strony organizatorów, dziękuję!

Poniżej zdjęcia. Z ciekawszych scenek: 
Joker pije piwo (każdemu należy się chwila relaksu na konwencie), Alicja Janusz reklamuje projekt Fantazmaty, Cranberry i Iszek chwalą się hennowymi obrazkami autorstwa Joanny „Cyd” Petruczenko, nieznana mi punkowa ekipa gra i śpiewa w holu, Wiktoria pozuje z różdżką, książki Ignita na stoisku księgarni Solaris, a Ignit na dyżurze autografowym.












 




















Fotka z dyżuru autografowego - Tomasz Rawiński, blog Soundtracki do ebooków.



3 komentarze:

  1. Anonimowy14.11.19

    Za to wyglądałaś bardzo dobrze! A panel o ćpaniu z Tobą byłby lepszy!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Tego panelu naprawdę strasznie mi szkoda :( Może za rok uda się zorganizować powtórkę...

      Usuń
  2. Anonimowy19.11.19

    Trochę chamskie, że ludzie się nie podpisują na identyfikatorach.
    Achika

    OdpowiedzUsuń