2020-09-20

Wieści w połowie września


Dni coraz krótsze, wieczory coraz chłodniejsze – lato nieubłaganie przechodzi w jesień. Niestety należę do tych osób, których psychika gorzej funkcjonuje w zimniejszej i ciemniejszej połowie roku, acz patrząc na statystyki zachorowań na koronawirusa, w sezonie zimowym 2020/21 sezonowa obniżka nastroju raczej nie będzie moim głównym zmartwieniem… No, zobaczymy.

Gdyby nie przebrzydły wirus w koronie, szykowałabym się właśnie, żeby wracać do Lublina z Coperniconu (zawsze tym samym pociągiem w niedzielę o czternastej z minutami), a w perspektywie miałabym jeszcze Targi Książki w Krakowie i lubelski Falkon, ostatni duży zastrzyk energii i optymizmu każdej jesieni od dwudziestu lat. (Nie uczestniczyłam w Falkonach tylko w latach 2006, 2007 i 2008, kiedy przebywałam na emigracji w Heidelbergu - w listopadzie 2009 przyjechałam z Niemiec na dłuższy urlop i oczywiście Falkon znalazł się wtedy na liście obowiązkowych atrakcji.) W tym roku na otarcie łez został mi tylko CyberKapitularz oraz ogłoszenie werdyktu jury Nagrody im. Jerzego Żuławskiego zapowiedziane na drugą połowę października. Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Nagrody, Andrzej Zimniak, napisał w oficjalnym ogłoszeniu tak:

W tym roku głosowanie Jury odbyło się w okresie od 19 sierpnia do 2 września, a zatem znamy już laureatów. To znaczy znają ich organizatorzy, bo wyniki konkursu będą podane do publicznej wiadomości dopiero po połowie października 2020. Miały być uroczyście ogłoszone w trakcie Coperniconu 19 września, ale, jak wiadomo, w tym roku konwent się nie odbył. Regulaminowym ostatecznym terminem ogłoszenia wyników jest 30 września, ale on też wyjątkowo nie będzie dotrzymany, za co wszystkich zainteresowanych przepraszamy. Niestety, pandemia trochę pomieszała nam szyki. Również zapewne covidowi należy przypisać wycofanie się ministerstwa (MKiDN) z finansowania nagród pieniężnych dla laureatów, którzy w tym roku będą musieli obejść się samym splendorem. Chociaż...

Jak wspomniałem, planujemy ogłoszenie wyników po połowie października. Uroczystość zorganizuje w Toruniu dr hab. Maciej Wróblewski, Przewodniczący Jury. Ci laureaci, którzy zdecydują się na przyjazd i wzięcie udziału w spotkaniu i uroczystej kolacji, zostaną zaproszeni na spotkania autorskie, za które otrzymają honoraria. Natomiast jeśli autorzy nie przyjadą (co przy zagrożeniu epidemicznym będzie zrozumiałe), ograniczymy się do ogłoszenia wyników (i laudacji) na stronie Nagrody. Podkreślam, że to wszystko są plany, które jeszcze mogą ulec modyfikacji, o czym będziemy na bieżąco informowali.



Z innych wieści - Antologia Tarnowskie Góry Fantastycznie 2 od Wydawnictwa Almaz, którą już tu reklamowałam, miała oficjalną premierę 18 września. To niskonakładówka, wersję papierową można kupić wysyłkowo w sklepach eSeF.com.pl i madbooks.pl albo nabyć na miejscu w Tarnowskich Górach w jednej z tamtejszych księgarń (zdjęcia pochodzą z profilu księgarni Bookszpan Tarnowskie Góry). 





Na zachętę – fragmencik mojego opowiadania pt. „Artiwnotz” (kto już wie, skąd się wziął tytuł?).


Magdalena Kasperczyk, lat trzydzieści dziewięć, mieszka w Tarnowskich Górach. Jest lektorką niemieckiego w szkole językowej, singielką z powikłanym życiorysem. I marzy o tym, żeby pewnego dnia zobaczyć swoje nazwisko drukiem na okładce w księgarni.

Zapytana, po co pisze, odpowiedziałaby, że potrzebuje odskoczni od codzienności. Jest to złagodzona wersja prawdy – Magda od czterech lat łyka antydepresanty, które średnio pomagają, a pisanie pomaga jej jakoś utrzymać się w pionie. Z akcentem na „jakoś”.

Jak dotąd zdołała ukończyć jedną książkę – współczesną powieść grozy o nawiedzonym blokowisku w Katowicach. Niezbyt długą, ledwie dziesięć arkuszy. Zajęło jej to blisko rok wytrwałego stukania w klawiaturę, głównie w weekendy. Wysłała swoje dzieło do jedenastu wydawnictw – z dwóch dostała po kilku dniach grzeczne odpowiedzi odmowne, z pozostałych nie było żadnego odzewu.

Trzy lata temu uczestniczyła w warsztatach literackich na Śląskich Targach Książki. Usłyszała tam, że pisanie opowiadań to najlepsza szkoła tworzenia fabuł, więc zanim porwała się na powieść, stworzyła osiem krótszych tekstów. Jeden zdobył wyróżnienie w konkursie literackim, dwa ukazały się w internetowych zinach, jeden trafił do darmowej antologii e-bookowej. Pozostałe po licznych odpowiedziach odmownych zalegają w czeluściach dysku.

Pewnie dałaby już do tej pory za wygraną, gdyby nie konkurs – pierwszy i jak dotąd jedyny wyraźny sygnał, że jej twórczość do czegoś się nadaje. Przelotnie uskrzydlił Magdę do tego stopnia, że w przypływie szaleństwa zapisała się na sześciotygodniowy internetowy kurs kreatywnego pisania za prawie pięćset złotych. Wspomina to doświadczenie z mieszanymi uczuciami. Po raz pierwszy rozbierano tam napisane przez nią zdania na czynniki pierwsze, wskazywano słabe punkty i sugerowano, co mogłaby poprawić. Dowiedziała się, na czym polega różnica między pokazywaniem a opisywaniem, jak tworzyć interesujących bohaterów i że tekst powinien trzymać w napięciu, a umiejętne zbudowanie fabuły od pierwszego do ostatniego zdania przypomina taniec na linie. Ale po ukończeniu kursu wcale nie nabrała poczucia, że pisze lepiej albo że przybyło jej pewności siebie.

Prowadzący podkreślał, żeby ćwiczyć inspirowanie się własną codziennością, więc Magda ćwiczy. Wieczorami, kiedy już skończy poprawiać prace uczniów, zamiast oglądać seriale na Netfliksie odpala Worda. Jak dzisiaj.

W ulubionym kubku z kotami paruje zielona herbata z imbirem, palce stukają w klawiaturę.

Malwina Langer (ciekawsze imię niż Magda, ładniejsze nazwisko niż Kasperczyk) niedługo skończy czterdziestkę. Mieszka z rodzicami w Tarnowskich Górach przy ulicy Szafirowej, w domu jednorodzinnym, który nie jest szczególnie okazały ani piękny – choć zbudowano go w połowie lat dziewięćdziesiątych, prosta bryła niesie skojarzenia z PRL-em. Od frontu, za ogrodzeniem obłożonym szarą cegłą klinkierową rosną dwa świerki ozdobne i magnolia, która każdej wiosny rozkwita na biało.

Ojciec Malwiny dorobił się na handlu używanymi samochodami z Niemiec, ale po poważnym wylewie na początku nowego stulecia musiał przejść na rentę. Matka jest księgową, pracuje na pół etatu. Starszy brat studiował na politechnice w Gliwicach, dwa razy zmieniał kierunki i ostatecznie nie obronił magisterki. Został handlowcem, mieszka w Krakowie. Młodszy skończył informatykę na Uniwersytecie Śląskim i wyemigrował do Irlandii.

Z trójki rodzeństwa to Malwina była w dzieciństwie tą zdolną i dobrze zapowiadającą się, oczkiem w głowie rodziców. Od podstawówki zawsze świadectwa z czerwonym paskiem, nagrody w konkursach recytatorskich, w liceum szóste miejsce w olimpiadzie z niemieckiego na szczeblu ogólnokrajowym. Poszła na germanistykę, choć ojciec namawiał ją na prawo.


Magda przerywa stukanie w klawisze, wypija trochę gorącej herbaty. Po chwili beznadziejnej walki ze sobą wyciąga z szuflady biurka czekoladkę malaga, ostatnią, jaka ocalała z otwartego wczoraj opakowania. „Delikatne śmietankowe nadzienie pełne kawałków słodkich rodzynek, zatopione w doskonałej deserowej czekoladzie”. Doskonale wie, że powinna zlikwidować swój tajny szufladowy składzik pustych kalorii, ale uzależnienie od cukru jest silniejsze od zdrowego rozsądku.

Wypraktykowaną techniką delikatnie odgryza dno czekoladki i je zjada, potem wylizuje lepki krem z przyjemnie ostrą nutką alkoholu, wrzuca do ust resztę czekoladowej skorupki i pisze dalej.


* * *

Tymczasem u mnie w sumie po staremu. Odesłałam w połowie sierpnia zaleeegły przekład książki (yes!), potem w kilka dni ogarnęłam korektę autorską przekładu innej książki, przetłumaczyłam krótki artykuł naukowy, wygłosiłam prelkę na CyberKapitularzu, a w nagrodę za to wszystko (jak i za resztę deadline’ów odhaczanych z determinacją od początku tego roku) zafundowałam sobie – o luksusie! –TYGODNIOWY URLOP. Niewyjazdowy (z różnych względów nie udało nam się z Jerzym wyrwać w tym sezonie po raz drugi w góry, przekładamy to na przyszły rok) i w sumie niepełny (musiałam ogarnąć redakcję językową kilkunastu stron tekstu naukowego, które odrobinę zepsuł tłumacz), ale przez większość tego tygodnia miałam luz. Nadrabiałam czytanie książek, udzielałam się w internetach, chodziłam na spacery, na zabiegi przepisane przez ortopedę (nadgarstek i kolano, ale już jest lepiej) i smażyłam powidła z jabłek (covidła?). Teraz niestety muszę się już pomału ogarnąć i kończyć leniuchowanie. Założyłam się z miaużem, że do 24 września napiszę opowiadanie – na razie mam konspekt i krótki fragment, ciekawe, czy się uda…

Na zdjęciach – troszkę ciepła i optymizmu, czyli rozkoszna Ofelia wygrzewa się na podjeździe przed drzwiami od garażu. Rok temu sfotografowałam ją w tym samym miejscu w prawie identycznej pozie.



Ofelia grzeje brzuszek w sierpniu 2019.




Ofelia grzeje brzuszek we wrześniu 2020.




3 komentarze:

  1. Anonimowy21.9.20

    Od kilku lat Falkony systematycznie odchorowujesz, więc z tym zastrzykiem energii to bym nie przesadzała...
    Achika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, to nie do końca tak. W zeszłym roku POSZŁAM chora na Falkon, bo kilka dni wcześniej mąż sprzedał mi swoją infekcję, a i tak nie byłoby dramatu, gdybym nie musiała poprowadzić w sobotę prelekcji bez mikrofonu przed zapełnioną salą... To było głupie i więcej nie wywinę takiego numeru. W 2009 faktycznie miałam po Falkonie zapalenie krtani z piekła rodem, w 2017 tylko lekko załatwione gardło, za każdym razem po prowadzeniu prelek/warsztatów w zgiełku bez mikrofonu. Ale zawsze wystarczyły potem inhalacje i siedzenie w domu, nawet się nie fatygowałam do lekarza. Parę razy zdarzyło mi się też stracić po konwencie głos na 1-2 dni "nieinfekcyjnie", z samego przeforsowania. Wliczam to wszystko w koszta imprezy :) Namawiano mnie już na warsztaty emisji głosu, może kiedyś w końcu pójdę.

      Usuń
  2. Takie warsztaty przerabiałam na dziennikarstwie, a i tak udało mi się załatwić sobie struny głosowe śpiewaniem na koncercie w małym zadymionym klubie. Oczywiście w charakterze publiczności 😉 teraz dużo nie potrzeba, żebym cichła na tydzień... Nie wiem, czy emisja i impostacja głosu jakoś mi pomogła. Ale może warto spróbować, w końcu wystąpienia publiczne to coś, na co jesteś "skazana" zawodowo.

    OdpowiedzUsuń