2021-02-20

Żony ze Stepford pół wieku później





Oburzenie internautów wymierzone w zwiastun nowego kanału "TVP Kobieta" (melodyjka z "Pretty Woman", różowe meble kuchenne i uśmiechnięta pani wyjmująca z piekarnika naczynie żaroodporne pełne brokułów) zmotywowało mnie, żeby w końcu przeczytać sławetne "Żony ze Stepford" Iry Levina (nie oglądałam żadnej z ekranizacji), tak często przywoływane w dyskusjach, że hasło "żona ze Stepford" funkcjonuje już praktycznie jako związek frazeologiczny oznaczający ucieleśnienie pewnego typu męskich fantazji: skrzyżowanie turbokury domowej z boginią seksu.

Przeczytałam. I mam Refleksje.

Powieść Levina jest krótka, pisana lekkim piórem, czyta się szybciutko. Internety określają ją mianem "satyrycznej", ale blisko pół wieku po tym, jak ukazała się drukiem po raz pierwszy, pod pewnymi względami pozostaje tak niepokojąco aktualna, że brr (u nas w Polszy należałoby jeszcze dodać warstewkę kontekstu ideologiczno-religijnego).

O czym jest ta książka? Joanna Eberhart i jej mąż Walter, zwolennik równouprawnienia kobiet, przeprowadzają się do Stepford, małego miasteczka w stanie Connecticut zamieszkanego głównie przez przedstawicieli białej klasy średniej. Odkrywają, że na miejscu działa stowarzyszenie mężczyzn - Men's Association - którzy spotykają się codziennie, a kobiety nie mają wstępu na te spotkania. Walter zapisuje się do stowarzyszenia, początkowo w nadziei zawalczenia z konserwatyzmem miejscowych. Joanna, która aktualnie nie pracuje na etacie, tylko zajmuje się dziećmi, ale w wolnych chwilach fotografuje i ma ambicje zostać zawodową fotografką, stara się zapoznać z sąsiadkami. Uderza ją, że kobiety mieszkające od dłuższego czasu w Stepford są inne niż kobiety spoza miejscowości - niezwykle atrakcyjne wizualnie (zawsze nienaganny makijaż i fryzura), skrajnie skupione na obowiązkach domowych i dbaniu o rodzinę: domy wysprzątane na błysk, pastowanie podłóg po nocach, te sprawy. Jedyne wyjątki to usportowiona, grająca w tenisa Charmaine oraz feministycznie nastawiona Bobbie, które przeprowadziły się do Stepford trochę wcześniej niż Joanna. Po pewnym czasie Charmaine z dnia na dzień ulega przemianie - porzuca tenis, zwalnia pomoc domową i stwierdza, że do tej pory była niedobrą żoną, ale przejrzała na oczy i odtąd zamierza się poświęcić wyłącznie dbaniu o rodzinę. Przestraszona Bobbie wysuwa hipotezę, że może teren miasteczka jest skażony jakimiś chemikaliami czy hormonami, które wpływają na zachowanie mieszkanek (w pobliżu mieszczą się zakłady chemiczne). Joanna początkowo uważa, że Bobbie popada w paranoję, ale stopniowo sama nabiera podejrzeń, zwłaszcza po odkryciu, że znane jej żony ze Stepford były wcześniej aktywne społecznie i politycznie. Potem również Bobbie, która dążyła do wyprowadzki z miasteczka, z dnia na dzień zamienia się w wymakijażowaną, uśmiechniętą i potulną kurę domową. Przerażona Joanna dzięki archiwom biblioteki miejskiej wpada na trop prawdy: otóż niektórzy mężczyźni z Men's Association to naukowcy i konstruktorzy, którzy wynaleźli sposób, aby niedoskonałe i niepokorne żony zastąpić pięknymi androidami. Androidy, jak wiadomo, nigdy się nie męczą, nie narzekają i można je tak zaprogramować, żeby spełniały każdą zachciankę. (Nie wiadomo, co panowie uczynili z pierwowzorami, ale atmosfera ostatnich rozdziałów każe przypuszczać, że kulka w łeb i zakopali w lesie...).

Powiem wam, że nie spodziewałam się ani tak dobrej lektury (dialogi w tej książce to mistrzostwo, gdy chodzi o operowanie subtelnymi środkami wyrazu: androidy imitujące żony wypowiadają się zawsze z nienaganną uprzejmością, a równocześnie można poznać, że są to wypowiedzi bota), ani tego, że powieść napisana pół stulecia temu wcale się nie zestarzała. Wizja złowrogiej grupy mężczyzn, którzy zastąpili swoje żony robotami ucieleśniającymi w ich pojęciu "kobietę idealną" (jest piękna, ma zawsze nienaganny makijaż, wielki biust, wąziutką talię i od rana do nocy zasuwa w domu na szmacie) na jakimś poziomie nadal nie jest nieadekwatnie przerysowaną satyrą, nawet jeśli 99% panów czytających niniejszy wpis zapewne postuka się w głowę, że hej, to nie o nich...

Po chwili zastanowienia udało mi się ująć w słowa, co sprawia, że "Żony ze Stepford" nadal, jak to mówię, rezonują z rzeczywistością po blisko 50 latach od napisania. Pewien odsetek ludzi - obawiam się, że niemały - nie szuka w małżeństwie więzi z żywym partnerem, tym jednym, konkretnym, unikatowym człowiekiem z jego niedoskonałościami, tylko realizacji zestawu oczekiwań wdrukowanych w procesie socjalizacji. Jest to paskudna prawda, którą Levin bardzo celnie uchwycił.

Potem naszły mnie jeszcze trzy luźne refleksje:

1) Jak się głębiej zastanowić, to wizja, żeby zamienić żywego partnera ze wszystkimi indywidualnymi cechami i idiosynkrazjami w "idealnego" robota jest jeszcze bardziej upiorna niż się wydaje w pierwszej chwili. Polecam ten eksperyment myślowy w obie strony.

2) Taak, socjalizacja nakłada na kobiety presję, żeby równać do poziomu idealnego, wymakijażowanego fembota istniejącego po to, żeby spełniać potrzeby innych. Zmieniają się niuanse przekazu (współczesna kobieta z klasy średniej odczuwa presję, żeby realizować się zawodowo, zarabiać ORAZ być idealną matką i żoną), ale nie jego sedno. Ira Levin uchwycił to tak dobrze, że gdybym nie znała płci autora powieści, obstawiałabym, że napisała ją kobieta.

3) Jestem bardzo ciekawa, jak Levin odniósłby się literacko do fenomenu inceli, bo efekt mógłby być naprawdę mroczny, jak i samo zjawisko...

A teraz wracam do czytania "Pustego nieba" Radka Raka.





4 komentarze:

  1. Anonimowy21.2.21

    O, ciekawe. Czytałam tę książkę ze 20 lat temu i przysięgłabym, że nie chodziło o roboty, tylko o zaprogramowanie mózgu. Roboty były w nowszej ekranizacji i wyszło dość głupawo, odradzam oglądanie.
    Achika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaprogramowanie mózgu byłoby bardziej realistyczne jako wątek SF, ale kilka poszlak w fabule zdecydowanie wskazuje na roboty: podczas spotkania towarzyskiego grafik należący do Men's Association rysuje kilkadziesiąt szkiców Joanny w różnych pozach, inny członek stowarzyszenia prosi ją o nagranie magnetofonem własnego głosu podczas wypowiadania różnych fraz (rzekomo dla potrzeb projektu badawczego), a przewodniczący Men's Association jest konstruktorem odpowiedzialnym za stworzenie androidów będących kopiami Abrahama Lincolna, które są pokazywane w jakimś tam parku rozrywki (?).

      Usuń
    2. Anonimowy22.2.21

      Wygodne sukinsyny i tyle.
      Chomik

      Usuń
  2. Anonimowy21.2.21

    Chyba jednak roboty..Dobra książka.Film mi się nie podobał.Jeszcze "Dzieci z Brazylii" (?) były dobre no i "Dziecko Rosemary".

    Chomik

    OdpowiedzUsuń