2012-12-08

Falkon 2012 - licho nie śpi, licho się bawi!


Tegoroczna, trzynasta już edycja Falkonu w Lublinie miała miejsce w dniach 23-25 listopada pod hasłem "Licho nie śpi", a patronował jej czarny Kot Licho o szerokim uśmiechu, publikujący na Facebooku bezczelne wpisy i będący na bakier z ortografią (no cóż, koty do szkoły nie chodzą...)

Na miejscu zjawiłam się w sobotę rano, kiedy przy stanowiskach akredytacyjnych nie było jeszcze kolejki. Akredytacja przebiegła sprawnie - dostałam plastikową opaskę na rękę w kolorze neonowej żółci, identyfikator z kotem, dwa informatory, tabelę programową i trochę materiałów reklamowych, po czym ruszyłam zwiedzać teren, bo w tym roku testowano zupełnie nową lokalizację konwentu. Dla tych, którzy nie wiedzą: pierwsze edycje Falkonu odbywały się w IV LO na Czwartku, później impreza stała się zbyt duża i trzeba było ją przenieść do Wyższej Szkoły Prawa i Administracji na Czechowie. W tym roku WSPiA zażyczyła sobie tak wysokiej opłaty za wynajęcie pomieszczeń, że zdecydowano się na halę Targów Lublin w Parku Ludowym, a część punktów programu odbywała się w odległej o 100 metrów Szkole Podstawowej nr 20. Niestety w listopadzie przemieszczanie się między budynkami konwentowymi wymaga odbierania każdorazowo płaszcza z szatni (na dodatek w SP nr 20 żadnej opcji szatniowej nie było, w każdym razie w sobotę).

Największy chyba atut Targów - co oczywiste - stanowiła obszerna hala, gdzie rozstawiono stoiska handlowe oraz stoliki dla graczy. Tam, w wesołej i trochę jarmarcznej atmosferze, można było pooglądać to, co zwykle widuje się na większych konwentach: książki, gry, koszulki firmy Karoka, akcesoria RPG, biżuterię, gorsety i gotyckie stroje. Konwentowy stragan z pamiątkami oferował kubki i żółte koszulki z Kotem Licho. Wypatrzyłam też człowieka, który przyniósł czarnego kota w szeleczkach - żywą maskotkę konwentu (pomysł debilny, bo kot wobec zgiełku i obcego miejsca bardzo się bał).




Barek był podobno zaopatrzony tak sobie, ale na parterze Targów można było nabyć zapiekanki. Ciekawostka: na stoisku z muffinkami sprzedawano fantazyjne, grubo lukrowane muffinki z podobizną Kota Licho za jedyne 12 zł.

Jak zwykle na konwentach, w tłumie kręciły się osoby w przebraniach. Grupa rebelianckich pilotów, w tym jedna rebeliantka o kocim pyszczku i z ogonem; szturmowcy i Jawowie; polska szlachta w żupanach i kontuszach; Czerwony Kapturek w czerwonym gorsecie i glanach; upiorzyca o obfitych kształtach, odziana w balową suknię i welon - to tylko niektóre z postaci, jakie można było podziwiać. Powszechną uwagę przykuwały tańczące różowe muffiny - żywa reklama herbaciarni, natomiast w niedzielę na parterze Hali Targów straszył rycerz w zielonej zbroi, skórzanej kominiarce, z dwoma wiatraczkami na hełmie i z dużym kwiatem w zębach. Nie pytajcie.




Dużym, największym chyba mankamentem Targów Lublin jest niedostatek sal prelekcyjnych, przez co program Falkonu był wyraźnie okrojony w porównaniu z poprzednimi latami. W bloku literackim i naukowym, czyli tych, które zwykle interesują mnie najbardziej, tym razem nie znalazłam wiele dla siebie, i jakoś tak wyszło, że ten Falkon spędziłam głównie towarzysko, integrując się ze znajomymi z działu literackiego Esensji (nie żeby mi to przeszkadzało). W sobotę wysłuchałam prelekcji Licho fantastyczne o 15:00 - o pechu gnębiącym bohaterów fantastycznych filmów (zabawna, choć miejscami dość naciągana; prowadzący roztrząsał pod kątem pecha m.in. Gwiezdne wojny), oraz wykładu prof. Krzysztofa Grzywnowicza o 17:00 - Jeśli dzisiaj piątek trzynastego, to zjedz muchomora czerwonego - który zasługuje na obszerniejsze omówienie. Była to fascynująca (choć miejscami straszna), bogato ilustrowana zdjęciami prezentacja o różnego rodzaju ekstremalnych potrawach - od znanej chyba wszystkim ryby fugu, której konsumpcja może się skończyć śmiercią, jeśli kucharz niewłaściwie sprawił rybę (jej jajniki i wątrobę zawierają neurotoksynę), poprzez jedzenie różnych zwierzaków żywcem, nalewki na żmijach i myszach oraz duszone ślimaki, a skończywszy na ulubionym grzybie tego wykładowcy, czyli muchomorze czerwonym. Paskudne opowieści o jedzeniu żywcem krewetek, ośmiornic (które mogą w samoobronie próbować udusić jedzącego) oraz (to chyba było najgorsze) żywych karpi usmażonych do połowy w oleju wypłoszyły z sali kilka osób - na szczęście nie cały wykład był w podobnym stylu. Nalewka na myszach podobno smakuje jak stary kapelusz. Mnie osobiście zafascynował niemiecki ser z roztoczami (Milbenkaese) oraz włoski ser z żywymi larwami much - casu marzu, pochodzący z Sardynii (produkowany z sera pecorino). Na stole obok rzutnika stały dwa duże szklane naczynia z muchomorami czerwonymi w occie, ale nie wiem, czy ktoś odważył się spróbować.

W niedzielę zjawiłam się na konwencie dopiero w okolicach południa. O 12:00 wysłuchałam prelekcji Ebook kontra książka: prowadzący skupiał się głównie na statystykach, na zaletach i wadach czytania z czytnika oraz na tym, jak wygląda rynek elektronicznej książki w Polsce w porównaniu ze Stanami. O selfpublishingu ebooków mówił niewiele, o wydawnictwach ebookowych - praktycznie wcale. Nie wybrałam się na Ile jest BDSM w "50 twarzach Greya"? i teraz żałuję, bo podobno prelegent podszedł do tematu ciekawie i fachowo.

Moja prelekcja, czyli Wrzody, guzy, szaleństwo - makabryczne choroby dawniej i dziś odbyła się o 14:00. Nie musiałam walczyć ze sprzętem, miła obsługa sali była na miejscu (na Pyrkonie 2012 zaczynałam prelekcję bez slajdów, bo dopiero po 20 minutach obsługa przyniosła stół, potem rzutnik i laptop, i ustawiała wszystko za moimi plecami...), ale licho i tak pokazało, że nie śpi. Opowiedziałam o trądzie, dżumie i ospie, po czym w połowie prelekcji, akurat wtedy, kiedy mówiłam o martwiczym zapaleniu powięzi i nodze Petera Wattsa, zasłabła słuchaczka z pierwszego rzędu. Po telefonie od obsługi, po kilku minutach zjawili się ratownicy medyczni i sprawnie udzielili jej pomocy.

O 15:00 odbył się jeszcze wykład Czarownice i czarownicy w Rzeczypospolitej szlacheckiej, ale udało mi się wysłuchać tylko fragmentu, który zachęcił mnie jednak, żeby na własną rękę trochę bardziej zgłębić temat (zwłaszcza gdy chodzi o uprawianie czarów na Litwie i Białorusi). Potem jeszcze trochę pokręciłam się po budynku - w hali zwijano stoiska, teren powoli pustoszał, zapadała charakterystyczna pokonwentowa cisza.

Ogółem ta edycja Falkonu dość znacząco różniła się atmosferą od poprzednich, głównie ze względu na nową lokalizację. Targi Lublin mają swoje wady, z których największą jest niedostatek dużych sal prelekcyjnych. W porównaniu z budynkami Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie odbywa się Pyrkon, oczywiście wypadają wyraźnie gorzej, ale cóż - jesteśmy na wschód od Wisły... Niestety, Lublin to nie Poznań ani Warszawa - liczba miejsc, gdzie można u nas zorganizować parotysięczny konwent, jest bardzo ograniczona. Patrząc na całokształt, Falkon 2012 wypadł w sumie nie najgorzej - Kot Licho zafundował swoim czcicielom trochę atrakcji i żadnej większej wpadki. Liczę, że teraz, kiedy organizatorzy już zapoznali się z plusami i minusami nowego miejsca, za rok program Falkonu będzie bogatszy.

I jeszcze garść zdjęć z imprezy.


1/3 działu literackiego Esensji: Istvan Vizvary, Agnieszka Hałas, Magdalena Kubasiewicz.


Mistrz drugiego planu...


Andrzej Pilipiuk rozmawia o literaturze z Anną "Cranberry" Nieznaj.


Czcicielki Kota Licho.


Niedziela - wydawnictwo Almaz zwija stoisko, Esensja przyszła się pouśmiechać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz