2019-11-25

Plany bliższe i dalsze


W ciągu ostatnich dziewięciu lat, czyli odkąd zmieniłam branżę, porzucając biologię molekularną na rzecz tłumaczeń i literatury, wciąż od nowa dociera do mnie jedna lekcja: jestem w stanie robić dużo rzeczy, ALE NIE NARAZ. Nie naraz. 

Powoli oduczam się łapania stu srok za ogon i rozmieniania się na drobne. Z kilku pomysłów, planów i inicjatyw definitywnie zrezygnowałam albo przypisałam im bardzo odległy priorytet. Dwa ważne marzenia odłożyłam do zrealizowania "nie wiadomo kiedy" (może nigdy...) Blogowanie niestety bezterminowo zeszło do statusu "okazjonalnie coś wrzucić", chociaż nieustająco łudzę się, że kiedyś uda mi się powrócić do regularnego zamieszczania notek o ciekawych rzeczach.

Od paru miesięcy funkcjonuję w ciągłym "biegu przez płotki", odhaczając kolejne małe i większe zobowiązania, a równolegle - wolno, lecz wytrwale - pisząc tom 5 "Teatru węży". Wczoraj w nocy z ulgą skreśliłam kolejny punkt z listy to-do, odsyłając korektę autorską przekładu, która zjadła mi kilka dni z życia, i myślę, że do końca listopada będę siedzieć już wyłącznie nad swoją własną książką. Po ukończeniu dziewiątego rozdziału jej konspekt ostatecznie i nieodwołalnie pofrunął do kosza, bo bohaterowie stwierdzili, że mają moje pomysły w poważaniu, a teraz muszę całą drugą połowę powieści rozplanować od nowa. Skądś już to znamy, przy wszystkich poprzednich tomach plany mutowały i konspekty lądowały w makulaturze.

Natomiast w szerszej perspektywie jest zabawnie, bo w drugiej połowie października pisałam, że mam kalendarz zapakowany zobowiązaniami do końca kwietnia 2020, ale w lawinowym tempie doszły nowe rzeczy i miesiąc później wychodzi na to, że - w zależności od tego, jakie będą losy serii, której drugi tom teraz tłumaczę - na obecną chwilę mam zapełniony grafik albo do końca września 2020, albo do końca grudnia, czyli do moich (o zgrozo) czterdziestych urodzin... Wynegocjowałam przełożenie terminu na jedną z tłumaczonych książek, ale daje mi to tylko odrobinę więcej luzu.

Ściśle ustalone plany na więcej niż rok do przodu to dla mnie novum, ale w sumie pozytywne novum. Z determinacją wpisałam w ten harmonogram kolejną powieść, o której na razie wiem tyle, że chcę, aby powstała do końca 2020 i że absolutnie NIE BĘDZIE o Krzyczącym w Ciemności! Potrzebuję dłuższej przerwy od świata Zmroczy, a kiedy już do niego wrócę, bo na pewno wrócę, postaram się poeksplorować trochę inne klimaty niż dotąd. (Zaprzyjaźniony Czytelnik napisał mi wczoraj: "Uważam, że Krzyczący powinien powrócić po jakichś 200 latach, a uniwersum powinno pójść technologicznie do mniej-więcej XIX wieku. Magia, domieszka steampunka, cudowne maszyny parowe, industrializacja, dzielni odkrywcy ruszający na wyprawy do sfer astralnych. A w tym wszystkim o wiele bardziej finezyjne demony makiawelicznie maczające paluchy w świecie finansów i giełd.")

Kończąc tym optymistycznym akcentem, wracam do główkowania nad stertą notatek do 5. tomu "Teatru węży". A najsłodsza Ofelia w całym Lublinie pozdrawia ze swojego wygodnego leża!




2 komentarze:

  1. Podoba mi się pomysł XIXwiecznego świata Zmroczy. Zrób to koniecznie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy30.11.19

    Zaprzyjaźniony Czytelnik napisał mi wczoraj: "Uważam, że Krzyczący powinien powrócić po jakiś 200 latach, a uniwersum powinno pójść technologicznie do mniej-więcej XIX -
    to niech czytelnik sobie fanfiki pisze..
    Jakoś strasznie to brzmi,ale moze uda się na ten Copernicon?
    Powodzenia we wszystkim!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń