Polcon 2013 w Warszawie rozpoczął się pechowo - apokaliptyczną kolejką do akredytacji, którą nieżyczliwie skomentowała nawet Gazeta Wyborcza. Kolejka uczestników czekających na zaakredytowanie była... dłuuuuuuga. Zaczynała się przy budynku Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych i ciągnęła wzdłuż zielonego skweru niczym ogon węża Nidhogga albo macki Latającego Potwora Spaghetti. Ja czekałam w kolejce nieco krótszej, przed drzwiami oznakowanymi kartką "Media, twórcy programu, goście", ale i tak postałam z bagażem około godziny, w towarzystwie ludzi, z których jedni byli wściekli, inni (jak ja) potraktowali sytuację z humorem. Od miłej dziewczyny przy stanowisku akredytacyjnym usłyszałam, że baza danych im się zawiesza i stąd te kłopoty. Odstawszy swoje, około godziny 19 odebrałam w końcu identyfikator na tasiemce, plastikową opaskę na łapkę, informator, tabelkę z programem i materiały reklamowe, pstryknęłam fotkę zatłoczonego lobby, po czym ruszyłam na wstępny obchód terenu konwentu (nie planowałam w czwartek zostawać tam dłużej niż do 20). Przeoczyłam fakt, że w jednej z sal bloku literackiego odbywała się właśnie prelekcja o XVI-wiecznych potrawach - zdaje się, że na każdym konwencie obowiązkowo muszę przegapić kilka interesujących wykładów (żałuję, że tym razem ominęły mnie również obie prelekcie Krzysztofa Piskorskiego)... Z ciekawych rzeczy widziałam dżentelmena w quasi-egipskiej zbroi z pomalowanej na złoto tektury, z hełmem w kształcie głowy szakala, uzbrojonego w coś w rodzaju zielonej drewnianej halabardy (?), który wyglądał tak malowniczo, że nawet szatniarz zrobił sobie z nim zdjęcie.
Czwartek - tłumy przy akredytacji.
Na korytarzu w budynku głównym.
Lisiczka o dziewięciu ogonach, odlegle spokrewniona z Cthulhu.
Panel Wiarygodne przedstawianie realiów vs. bzdurne pomysły autorów o 14:00 rozpoczął się bardzo wesoło, bo mieliśmy zapełnioną aulę, 5 autorów i 2 krzesła, natomiast prowadzący (czy też prowadząca) się nie pojawił :) Sytuację uratował Misiek Cholewa, który usiadł na jednym z krzeseł, przejął mikrofon i zaczął improwizować ("niestety prowadzącego nie ma z nami, bo pewnie czeka w kolejce do akredytacji"), a potem już jakoś poszło. Kwadrans później brakujące krzesła doniesiono, natomiast prowadzącego jak nie było, tak nie było, więc dzielny skład panelistów (oprócz Miśka - Anna Kańtoch, Magda Kozak, Tomek Bochiński i niżej podpisana) przez 2 godziny dyskutował na własną rękę o noszeniu wody w reklamówkach na pustyni, trzymaniu palca na spuście, o tajnikach robienia researchu oraz o największych babolach, jakie zdarzyło nam się popełnić we własnej twórczości.
Większą część popołudnia spędziłam rozprawiając ze znajomymi na tematy okołoliterackie - ogólnie rzecz biorąc to cud, że moje gardło jakoś przetrwało ten konwent. Kiedy wybiła 20 i nadszedł czas na moją własną prelekcję (Strach i odraza - oszpecenie w kulturze popularnej), byłam już dosyć zmęczona i trochę odbiło się to na wykładzie - ale zdjęcia jak zwykle zrobiły wrażenie (uzupełniłam pierwotną wersję prelekcji m.in. o kadry z filmu Freaks oraz dwa slajdy o pierwszym polskim przeszczepie twarzy).
W sobotę o 11 miałyśmy wspólnie z Anną Kańtoch poprowadzić prelekcję Nieporadnik młodego autora o błędach, jakie najczęściej obserwujemy w opowiadaniach przysyłanych do Esensji. Wcześniej padłam jednak ofiarą totalnego pecha, gdy chodzi o warszawską komunikację miejską. Na jeden tramwaj, dojeżdżający bezpośrednio na kampus Politechniki, bezskutecznie czekałam jakieś 40 minut, drugi po przejechaniu 8 przystanków... popsuł się. Na prelekcję ostatecznie dotarłam taksówką, spóźniając się o jakieś 4 minuty. Okazało się, że przygotowałyśmy z Anneke tyle materiału, że 50 minut nie wystarczy, aby to wszystko zaprezentować. Wniosek - następnym razem musimy rozważyć prelekcję dwugodzinną :) Niewykluczone też, że zdecydujemy się urządzić warsztaty literackie, co zasugerowała mi po prelekcji jedna ze słuchaczek.
Gdy nadeszła 12:00, postanowiłam zostać w tej samej auli na prelekcji Grzegorza Michalaka Przyczynek do dziejów prostytucji warszawskiej w XIX w. i okazało się to, powiem szczerze, fatalnym wyborem. Prelegent nie dość, że czytał z kartki, to czytał ŹLE, z wyjątkowo kiepską dykcją. Trzeba naprawdę się postarać, aby formą przekazu zamordować tak ciekawy temat! Zdegustowana wyszłam przed końcem, żałując, że ominął mnie wykład dr hab. Doroty Babilas o licznych adaptacjach powieści Upiór opery. Powędrowałam na Targi Popkultury, zwiedziłam stoiska, kupiłam trochę książek. Tu dygresja - lubię konwenty, na których stoiska handlowe rozlokowane są w jednej dużej hali, zamiast na korytarzach. Nawet jeśli niektórzy narzekają na to, że imprezy fantastyczne stają się coraz bardziej skomercjalizowane, podoba mi się atmosfera kolorowego targowiska osobliwości, gdzie można obejrzeć wszystko, czego dusza fantasty zapragnie - od niszowych komiksów, poprzez koszulki i ręcznie robioną biżuterię, po japońskie maskotki.
Targi Popkultury.
Solaris na Polconie.
Oferta Solarisu.
Kostki, kostki, kostki...
Stoisko wydawnictwa "Dobre Historie".
Mangowe poduszki i kubki.
Zdążyłam obejrzeć fragment odbywającego się na trawniku przed budynkiem pokazu aikido, niestety tylko fragment, bo już trzeba było pomału wracać do budynku głównego na panel Kobiety w fantastyce zaczynający się o 14:00. Panel, prowadzony przez Magdalenę Pioruńską, odbył się w składzie: Anna Kańtoch, Aneta Jadowska, Tomek Bochiński, Misiek Cholewa i niżej podpisana. Trwał znowu pełne 2 godziny i bardzo aktywnie uczestniczyła w nim publiczność, zadając ciekawe pytania oraz wspierając merytorycznie dyskutantów. Dyskusja nieco meandrowała, dryfując m.in. na zmieniające się kryteria kobiecej atrakcyjności, Grę o tron oraz Zmierzch. Padło też pytanie o bohaterki, które najbardziej lubimy (wymieniłam Gerdę z baśni Andersena, Profesorę z Opowieści praskich Tomka Bochińskiego i Catrionę z Ziaren Ziemi Cobleya, zapomniałam o drugoplanowych bohaterkach trylogii husyckiej - Dzierżka de Wirsing, Rixa de Fonseca i nierządnica Dorota). Tomek Bochiński w pewnym momencie poddał w wątpliwość, czy kobieca skuteczność w walce wręcz jest w ogóle realna w starciu z więcej niż jednym napastnikiem. Na to Aneta Jadowska zadeklarowała, że wie z osobistego doświadczenia, iż jedna odpowiednio zdeterminowana kobieta jak najbardziej jest w stanie się skutecznie obronić nie przed dwoma, a przed trzema napastnikami. Odpowiedzią były oklaski.
Po panelu znowu trochę się pokręciłam po terenie, zrobiłam parę zdjęć. O 17 obejrzałam odbywający się w holu na I piętrze krótki pokaz samoobrony. Zademonstrowane zostały podstawowe sposoby obrony przed napastnikiem nieuzbrojonym (złapanie za głowę, atakowanie oczu), obrona przed przed napastnikiem uzbrojonym w kij baseballowy/pałkę oraz przed napastnikiem uzbrojonym w pistolet (w pewnym momencie jeden z demonstrujących wytrącił drugiemu plastikową atrapę broni, a ta pofrunęła z takim impetem, że zrzuciła książki z pobliskiego stoiska). Potem poszłam na prelekcję Andrzeja Zimniaka pt. Podróże do gwiazd, która - jak się okazało - miała bardziej charakter luźnych rozważań aniżeli prezentacji konkretnych problemów i możliwych rozwiązań technicznych.
Lekkie znużenie konwentem...
Steampunkowa dama.
Dyżury autorskie odbywały się na parterze budynku głównego, w klubie studenckim Amplitron. Jest to przytulne pomieszczenie o ogniście pomarańczowych ścianach i przyćmionym oświetleniu, wyposażone w wygodne skórzane fotele. Odbywający się wcześniej punkt programu - panel Dźwiękowa adaptacja komiksu - przeciągnął się, więc swój dyżur rozpoczęłam z ok. 15-minutowym opóźnieniem. Wzruszył mnie człowiek, który przyszedł, żeby mnie wypytać o to, co piszę, po czym stwierdził, że opis brzmi interesująco, pobiegł z miejsca na Targi Popkultury, wrócił ze świeżo zakupionym egzemplarzem Dwóch kart i podsunął mi go do podpisania :)
O 19 ogół konwentowiczów udał się na galę wręczania Zajdli. Ja nie lubię tłumów, więc zamiast tego powędrowałam... na przystanek tramwajowy. W niedzielę już na konwent nie dotarłam, wróciłam do Lublina dość wczesnym pociągiem, a po powrocie od razu zgrałam zdjęcia z aparatu i "na gorąco" spisałam niniejszą relację.
Choć w kuluarach słyszałam narzekania na niedociągnięcia organizacyjne Polconu (m.in. kłopoty ze szkołą noclegową), ja jako gość nie mam powodów, żeby marudzić. Z mojego punktu widzenia główną wadą Polconu 2013 była odległość między głównym budynkiem konwentu a Wydziałem Fizyki, gdzie odbywały się Dni Nauki oraz Targi Popkultury, oraz kiepskie oznakowanie dojścia na Wydział Fizyki (przydałoby się trochę więcej kartek ze strzałkami). Po przejściu z budynku do budynku trzeba jeszcze odnaleźć właściwą salę - to niejednokrotnie zawężało możliwości, gdy chodzi o zaliczanie punktów programu. Ale trudno organizatorów winić za minusy lokalizacji, na które nie mieli wpływu. Zaś pomijając ten i inne drobne mankamenty, jak dla mnie - tegoroczny Polcon to mnóstwo pozytywnych emocji, sympatycznych interakcji i kolejne wspomnienia do kolekcji. Dziękuję!A w czasie, gdy ja przebywałam na Polconie, dwaj blogerzy - oisaj i Andrzej K. Appelt - niezależnie od siebie napisali bardzo życzliwe opinie o Teatrze węży. Oto linki:
Tramwaj nr 4 - Zróbmy Hałas :)
Kronika Zapowiadanych Lektur - Agnieszka Hałas... (i inne dziewczęce obecności w tle)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz