2013-09-15

Copernicon 2013 - relacja (1)


Veni, vidi, gaudeo, czyli wróciłam z Coperniconu. A ponieważ relacja będzie długa, zamierzam ją podzielić na dwie notki.

Piątek trzynastego - czy można sobie wyobrazić lepszą datę na początek konwentu? Toruń przywitał mnie deszczem. Wraz z Andrzejem Zimniakiem, który przyjechał tym samym pociągiem, zostaliśmy przez dwóch sympatycznych organizatorów zgarnięci z dworca i odstawieni samochodem do hotelu. Po drodze trzeba było odstać kilkanaście minut w korku (Toruń podobno ma problem z korkami) - chłopcy komentowali zachowanie innych kierowców, wciskających się bezczelnie pod prąd, a ja podsumowałam, że jeśli muszą się przebijać przez te korki z każdym kolejnym gościem, podpada to pod szkodliwe warunki pracy...


Jak się okazało, z hotelu na miejsce konwentu szło się raptem jakieś pięć minut - i całe szczęście, biorąc pod uwagę, że pogoda przez cały weekend oscylowała między niesprzyjającą a zupełnie paskudną. Tegoroczny Copernicon odbywał się w budynkach Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika - zabytkowym Collegium Maius, gdzie ulokowano m.in. stoiska handlowe, blok mangi i anime, blok rpg oraz blok dziecięcy, oraz nowoczesnym Collegium Minus, zwanym przez miejscowych "Harmonijką", gdzie umiejscowione były bloki: literacko-komiksowy, naukowy, popkulturowy i post-apo, czyli w praktyce przeważająca większość prelekcji.





Wejście do Collegium Minus.


Na teren konwentu dotarłam krótko przed siedemnastą. Po zaakredytowaniu się zdążyłam zajrzeć na samą końcówkę prelekcji Krzysztofa Piskorskiego o szalonych naukowcach, żałując, że po raz kolejny nie dane mi było posłuchać całości (Krzysztof jest najciekawiej opowiadającym prelegentem, jakiego znam). Pokręciwszy się trochę tu i ówdzie, o 18:00 wylądowałam w Collegium Maius na prelekcji "Hikikomori jako zjawisko społeczne". Młoda prowadząca pokazała fragmenty odcinków jakiegoś anime, którego bohater cierpi na wspomnianą chorobę cywilizacyjną, polegającą na tym, że osoby nią dotknięte (zazwyczaj młodzi mężczyźni) izolują się od społeczeństwa i spędzają całe lata zamknięte w czterech ścianach, nie pracując, śpiąc w dzień, a nocą grając w gry komputerowe, oraz przejmujący krótki filmik animowany o hikikomori nakręcony przez Amerykanina, Jonathana Harrisa. Rzuciła też pytanie, czy wraz ze wzrostem popularności Internetu i gier Europie grozi w nadchodzących latach plaga hikikomori (ponoć już całkiem istotny odsetek populacji UE cierpi na to zaburzenie).



Schody w Collegium Maius.



Stoiska handlowe.



Koszmar z morskich głębin.



1001 przypinek.


O 19:00 karnie stawiłam się w Collegium Minus na pierwszym z moich punktów programu, to znaczy na panelu "Baśnie, podania i legendy - szukając inspiracji wokół nas". W panelu, prowadzonym przez Ewę "Serenity" Iwaniec, oprócz niżej podpisanej wzięli udział także Jacek Inglot i Aneta Jadowska. Przyznam, że dyskusja trochę mnie rozczarowała, bo liczyłam, że będzie w większym stopniu dotyczyć samych baśni, legend i symboli, a tymczasem rozmawialiśmy głównie o inspiracjach baśniowych w naszej własnej twórczości (tu miałam niewiele do powiedzenia, bo chociaż wychowałam się na baśniach i wiem, że w dużym stopniu ukształtowały moją wrażliwość, to w moim przypadku "inspirowanie się" prawie nigdy nie polega na czerpaniu elementów bezpośrednio z jakiejś konkretnej baśni).

O 20:00 rozpoczęła się prelekcja Anety Jadowskiej o usuwaniu dowodów zbrodni, zatytułowana "Co zrobić z ciałem - czyli jak to robią seryjni mordercy, ucz się na ich błędach". Widząc zapełnioną po brzegi salę wykładową, Aneta stwierdziła, że wysoka frekwencja na tej prelekcji po raz kolejny napawa ją niepokoje. Następnie żywo i ze swadą opowiedziała o różnych metodach pozbywania się zwłok, opisując wady każdej z nich i przytaczając anegdoty o seryjnych mordercach, którzy albo nie wykazali się wyobraźnią, albo wpadli przez najzwyklejszego pecha, na przykład zatrzymani podczas rutynowej kontroli drogowej, kiedy akurat przewozili trupa w bagażniku.

O 21:00 przyszedł czas na kolejny z moich punktów programu - "Nieporadnik młodego autora". Powtórzyłam prelekcję z Polconu o błędach najczęściej popełnianych przez młodych autorów, tym razem bez wsparcia Anny Kańtoch, a za to w wersji rozbudowanej do stu dziesięciu minut. Zakończyłam omawianie tematu jakieś dziesięć minut przed czasem, na wypadek gdyby pojawiły się pytania, ale pytań nie było. Jeśli wśród słuchaczy znajdowały się osoby, które wcześniej próbowały coś opublikować w Esensji, to się nie ujawniły.

Wyszedłszy na dwór stwierdziłam, że pada. Ba - leje. Chodnikami płynęły strugi wody, a ja idąc po ciemku oczywiście nie od razu znalazłam drogę do hotelu, mimo że trasa za dnia była króciutka i prosta. W pokoju zastałam współlokatorkę, Ilonę Myszkowską czyli Kobietę Ślimak, mocno zdegustowaną warunkami pogodowymi, choć moje biologiczne wykształcenie podpowiada mi, że ślimaki zasadniczo powinny lubić deszcz.

Ciąg dalszy relacji przeczytacie tutaj.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz