Banner Coperniconu.
Na korytarzach w Collegium Minus rozstawili stoiska ludzie zajmujący się rekonstrukcją historyczną - można było podziwiać szlachtę, rycerzy i legionistów rzymskich w strojach z epoki, a także żołnierzy w mundurach, tudzież rozłożoną na stolikach broń, tarcze, hełmy i naczynia. Zrobiłam kilkanaście zdjęć - niestety warunki oświetleniowe były tak kiepskie, że mimo flesza tylko część wyszła przyzwoicie.
Kobieta z bronią.
Rzymianin w rynsztunku bojowym.
O 13:00 stanęłam przed dylematem, czy iść na prelekcję "Oszustwa archeologiczne", czy na "Okręty - czemu pływają i czym strzelają?". Ostatecznie zdecydowałam się na tę drugą i nie pożałowałam. W temacie floty wojennej jestem zdecydowanie laikiem i dowiedziałam się różnych ciekawych rzeczy, m.in. że pancernik zabiera na pokład 2 tys. żołnierzy, więc jeśli każdy zapakuje do bagażu dwie pary butów zamiast jednej, to masa okrętu zwiększy się o kilka ton... Prelekcja historyka i publicysty Macieja Neumanna była bardzo dobrze poprowadzona i zilustrowana slajdami oraz filmikami pokazującymi m.in. jak okręt podczas ćwiczeń strzela z dział. A oto parę ciekawostek, jakie zdążyłam zanotować.
Gdy nieopancerzone amerykańskie lotniskowce eskortowe, o kadłubach ze zwykłej stali, ostrzeliwane były przez japońskie superokręty, to pociski przelatywały przez nie na wylot, zostawiając tylko dziury, zaś po trafieniu w pancernik by eksplodowały.
Japończycy, bardzo dobrzy w walkach nocnych, używali prochu bezdymnego i bezbłyskowego, dzięki czemu okręty strzelające nocą były niewidoczne dla przeciwnika.
Wieża artyleryjska waży 1500 ton, więc nie ma możliwości poruszenia jej ręcznie, nawet przy użyciu kół zębatych i przekładni - odcięcie dopływu prądu powoduje, że okręt nie może strzelać.
Prelekcja o okrętach.
O 14:00 skusiłam się na wykład "Praktyczne porady dla początkujących rysowników", nastawiony głównie na osoby pragnące rysować mangę, ale nie tylko. Prowadząca zaprezentowała slajdy z własnymi rysunkami sprzed lat, pokazując widoczne na nich błędy, podkreśliła też, jak ważne jest opanowanie podstaw anatomii, teorii światła oraz regularne ćwiczenia, i poleciła kilka dobrych podręczników. Potem o 15:00 nadszedł czas na drugą z moich własnych prelekcji. Temat "Strach i odraza - oszpecenie w kulturze popularnej" po raz kolejny zwabił całkiem liczną grupę słuchaczy. Kiedy po zakończeniu prelekcji miałam już wychodzić z sali, szykująca się do kolejnego punktu programu Serenity zawołała "Agnieszka, może zostaniesz na panelu, bo przyda nam się jeszcze jeden panelista" i tym sposobem, niejako z łapanki, wraz z Jackiem Inglotem, Andrzejem Zimniakiem i Krzysztofem Piskorskim wzięłam udział w dyskusji o tym, gdzie i w jaki sposób zaraziliśmy się bakcylem fantastyki. Krzysztof, jak się okazało, zaczynał od czytania Conanów w ilościach hurtowych, mając lat 8 czy 9.
Nieco zmęczona prelekcjami, zrobiłam sobie godzinę przerwy na rozmowy ze znajomymi, krążenie po terenie i fotografowanie wszystkiego, co mi się nawinęło przed obiektyw, jak dwaj umundurowani panowie oficerowie i jeden szlachcic w kontuszu siedzący na krzesełkach przed Collegium Minus i piekący kiełbaski...
...czy warsztaty fireshow odbywające się na trawniku przed Collegium Maius...
...wystawione na sprzedaż steampunkowe ozdoby...
O 18:00 wróciłam do Collegium Minus i udałam się do sali bloku post-apo na prezentację "Czy Bałtyk jest tykającą bombą?". Temat bojowych środków trujących jest mi bliski, więc z zaciekawieniem słuchałam o tysiącach ton toksycznych substancji (iperyt, chlor, fosgen, adamsyt) oraz zwykłych środków wybuchowych, które po wojnie ze względów oszczędnościowych zatopiono w Bałtyku, a teraz pociski rdzewieją i uwalniają swoją zawartość, trując organizmy morskie. Prowadzący, odziany w mundur, był dobrze przygotowany i miał ładne slajdy. Z ciekawostek, jakie zanotowałam:
Całkowita wymiana wody w Bałtyku trwa 30 lat.
Amunicja zatopiona w Bałtyku to przede wszystkim pociski artyleryjskie, bomby lotnicze, fugasy, miny, świece i granaty dymne oraz bojowe środki trujące w beczkach i kanistrach z cienkiej blachy. Pojemniki są w 75-90% skorodowane, część dawno uwolniła swoją zawartość. W samym basenie Bornholmu na dnie morza spoczywa ok. 11 tys. gazów bojowych. Skutki: skażenie łowisk, powstawanie stref beztlenowych na dnie, bezpośrednie działanie trujące na organizmy żywe. Uwolnienie na raz tylko 1/6 z zatopionych substancji wystarczyłoby, aby wyniszczyć całe życie w Bałtyku.
Brytyjczycy potrafili zaspawać i zatopić cały stary okręt pełen beczek z różnymi świństwami.
W lipcu 1955 r. w Darłówku morze wyrzuciło na plażę beczkę z iperytem, dzieci toczyły ją po plaży - w efekcie 120 dzieci zostało kalekami, a dwoje czy troje poniosło śmierć.
Koszt samego skanowania całego dna Bałtyku wyniósłby, bagatela, 30 mld euro.
Prelekcja o gazach bojowych na dnie Bałtyku.
Następnie posiedziałam przez chwilę na prelekcji "Kobieta w grach internetowych", a gdy okazało się, że jest to raczej dyskusja między dwiema prowadzącymi a publicznością, przeniosłam się na "Geekozaur poleca: najlepsze seriale". Choć temat seriali - co przyznam bez bicia - zupełnie mnie nie fascynuje (ostatnim serialem, jaki oglądałam, było "Z Archiwum X", jeszcze w czasach licealnych), zostałam do końca, właśnie po to, żeby posłuchać, jak Lucek i Puszon opowiadają o rzeczach i zjawiskach kompletnie mi obcych.
O 20:00 przyszedł czas na ostatni punkt programu, jaki zaliczyłam tego dnia - prelekcję Krzysztofa Piskorskiego "Sensacje XIX wieku". Kto nie był i nie słuchał, niech żałuje albo postara się jej posłuchać na innym konwencie, bo historie o wielkich XIX-wiecznych oszustwach i dramatach (m.in. afera z nieistniejącym państwem Poyais, wielki szwindel finansowy w Londynie po bitwie po Waterloo, zderzenie SS Arctic z parowcem Vesta, artykuł o ludziach nietoperzach z Księżyca będący plagiatem opowiadania E. A. Poego oraz australijski rzeźnik, który przez kilkanaście lat udawał brytyjskiego baroneta) są naprawdę niesamowite!
Potem w kuluarach trochę jeszcze pogawędziłam z Barankiem o literaturze, forach internetowych i życiu, po czym rozeszliśmy się - on na przystanek autobusowy, a ja do hotelu.
W niedzielę miałam pociąg o 13:23. Po śniadaniu i spakowaniu się, czasu starczyło jeszcze na to, żeby się przespacerować po toruńskiej starówce oraz spokojnie pobuszować po stoiskach handlowych w Collegium Maius. Wzbogaciłam się o czarno-niebieską Coperniconową przypinkę oraz ręcznie robiony notes w oprawie z wytłaczanej skóry (wybrany po dłuższym oglądaniu bogatej oferty Kramu Mielnira - będąc wnuczką jednego z najlepszych lubelskich kaletników, cenię zapach prawdziwej skóry i wyroby skórzane). Na koniec zajrzałam jeszcze do Collegium Minus na prelekcję Magdaleny Pioruńskiej o 12:00 "Dobra motywacja sposobem na pisarski sukces". Prowadząca opowiadała głównie o własnych doświadczeniach, z sali co jakiś czas odzywał się Jacek Inglot jako doświadczony twórca, ale nie wiem, do jakich wniosków ostatecznie doszli, bo musiałam wyjść przed końcem. Organizatorzy odwieźli Andrzeja Zimniaka i mnie na dworzec, pożegnaliśmy się z szerokimi uśmiechami - i tak się zakończył mój krótki pobyt w mieście Kopernika. Pociąg TLK z Gdyni do Rzeszowa, jadący przez Warszawę i Lublin, przyjechał do Torunia zatłoczony i wyjechał... jeszcze bardziej zatłoczony, z czego płynie nauka (ja już to wiem dzięki wyjazdom na Pyrkon), że jeśli planujesz wracać w niedzielę z konwentu pociągiem, który jedzie przez Warszawę, lepiej zawczasu zarezerwuj sobie miejsce siedzące.
Copernicon 2013 wypadł naprawdę super - sympatyczny, kameralny konwent, bardzo dobrze zorganizowany, w atrakcyjnej i prestiżowej lokalizacji (te mroczne korytarze Collegium Maius z kolumnami i gotyckimi sklepieniami - mrrau!). Jedyne minusy, jakie mogę odnotować, to brak księgarni konwentowej (oferta stoisk handlowych nastawiona była raczej na graczy oraz miłośników mangi i anime) oraz fakt, że Marek Huberath nie dojechał, ku rozczarowaniu jednej mojej znajomej, która przyjechała na Copernicon tylko dlatego, że Marek miał być jednym z gości. Bardzo dziękuję organizatorom za zaproszenie i... polecam się na przyszłość!
Copernicon 2013 wypadł naprawdę super - sympatyczny, kameralny konwent, bardzo dobrze zorganizowany, w atrakcyjnej i prestiżowej lokalizacji (te mroczne korytarze Collegium Maius z kolumnami i gotyckimi sklepieniami - mrrau!). Jedyne minusy, jakie mogę odnotować, to brak księgarni konwentowej (oferta stoisk handlowych nastawiona była raczej na graczy oraz miłośników mangi i anime) oraz fakt, że Marek Huberath nie dojechał, ku rozczarowaniu jednej mojej znajomej, która przyjechała na Copernicon tylko dlatego, że Marek miał być jednym z gości. Bardzo dziękuję organizatorom za zaproszenie i... polecam się na przyszłość!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz