Lubelski festiwal fantastyki Falkon, największy polski konwent na wschód od Wisły, odbywał się w tym roku już po raz czternasty i zgromadził ponad 4,5 tys. uczestników - ponad 10 razy więcej niż podczas swojej pierwszej edycji, która miała miejsce w roku 2000 w IV LO im. Stefanii Sempołowskiej na Czwartku. Przez tych czternaście lat przeszedł bardzo daleką drogę, bezustannie się zmieniając i ewoluując. Po siódmej edycji wciąż wzrastająca frekwencja oznaczała, że trzeba poszukać innej lokalizacji i w latach 2007-2011 konwent odbywał się w budynku tzw. Wyspy (Wyższa Szkoła Prawa i Administracji na Czechowie). Liczba uczestników nadal rosła z każdym rokiem, korytarze Wyspy były coraz bardziej zatłoczone, aż w roku 2012, po dużych kłopotach ze znalezieniem odpowiedniego miejsca, udało się załatwić dla trzynastego Falkonu zupełnie nową lokalizację: halę Targów Lublin. W serwisie Poltergeist można przeczytać ciekawy artykuł wspominkowy autorstwa Magdy Kąckiej, zatytułowany Falkon - fantastyczna historia.
Jedno można o Falkonie powiedzieć z całą pewnością - co roku jest inny i co roku czymś zaskakuje. Trzynasta edycja, której patronował czarny i złośliwy Kot Licho, była - niestety - zauważalnie słabsza od poprzednich, co wynikało nie z niedociągnięć organizacyjnych, tylko z samej przeprowadzki. Budynek Targów zawiera niewiele sal prelekcyjnych; część bloków programowych odbywała się w pobliskiej szkole, gdzie nie było szatni, a listopadowa aura dodatkowo zniechęcała do przemieszczania się między budynkami. Program zresztą był wyraźnie uboższy od tego, do czego przyzwyczaiły nas edycje z Wyspy, aż kipiące od atrakcji, czy wręcz nimi przeładowane (pamiętam, że na Falkonie 2010, z trudem przeciskając się przez korytarze zapełnione ludźmi, kontemplowałam wybór pomiędzy trzema ciekawymi prelekcjami, warsztatami robienia biżuterii oraz pokazem szermierki i żałowałam, że nie opanowałam zdolności bycia w pięciu miejscach jednocześnie). Dla kogoś, kto nie przyjechał grać w RPG ani w gry bitewne, tylko słuchać prelekcji i integrować się ze znajomymi, największym plusem trzynastego Falkonu okazała się hala targowa - gigantyczny, kolorowy fantastyczny jarmark, gdzie można było do woli oglądać najróżniejsze ciekawe przedmioty, zamiast cisnąć się przy stoiskach rozstawionych na korytarzu. Organizatorzy wyciągnęli jednak wnioski z ubiegłorocznych narzekań uczestników i, wbrew moim obawom, czternasty Falkon - drugi na Targach - wypadł bardzo dobrze.
Konwent czy też festiwal (różnica w nazewnictwie ma zdaje się podkreślać to, że program kładzie nacisk na warsztaty, pokazy i konkursy) odbywał się w tym roku od piątku do poniedziałku, w dniach 8-11 listopada. Gdy w piątek około godz. 17 weszłam do budynku Targów, powitała mnie miła niespodzianka: liczne stanowiska akredytacyjne i zupełny brak kolejki. Odebrałam siateczkę z materiałami (dwuczęściowy informator, tabela programowa, kupon zniżkowy księgarni Solaris i ulotki reklamowe), zostałam oznakowana żółtą odblaskową bransoletką z plastiku i po chwilowym zdziwieniu, że zamiast plakietki "prelegent" lub "gość" dostałam po prostu plakietkę "uczestnik", ruszyłam zwiedzać teren. Ach, byłabym zapomniała: wśród osób dyżurujących w szatni była urocza gżdaczka w gotyckiej sukni z gorsecikiem, którą możecie podziwiać na zdjęciu poniżej.
Olbrzymią halę, gdzie rok temu handlowali wystawcy, w tym roku przeznaczono na games room i blok konkursowy; w drugiej wielkiej hali znalazły się m.in. stoiska handlowe, arena, estrada oraz barek konwentowy z ogródkiem piwnym; na piętrze, na przestronnej antresoli, zlokalizowano blok literacki, w dużej sali prelekcyjnej na parterze - blok popularnonaukowy, blok popkulturowy zaś w mniejszej sali za halą stoisk. Blok RPG i LARPy odbywały się w pobliskiej szkole.
Okazuje się, że gdy do dyspozycji uczestników Falkonu oddany zostaje cały budynek Targów (a nie tylko jego część, jak w ubiegłym roku), to miejsca jest aż nadto: sale prelekcyjne bywały zapełnione po brzegi, ale ani na korytarzach, ani w games roomie nie czuło się tłoku. Gżdacze nosili zielone koszulki z mottem: Keep calm and rób Falkon (czy jakoś podobnie). Ochrona w żółtych kurtkach była widoczna i aktywnie wyławiała osoby, którym udało się wśliznąć na konwent bez bransoletki - dwukrotnie byłam świadkiem takiego incydentu. W tłumie, jak zwykle na dużym konwencie, krążyły liczne postacie w efektownych przebraniach (w pamięć zapadły mi zwłaszcza świtezianki w zielonych spódniczkach, wiankach i białych rajstopach, jeżdżące na rolkach - żywa reklama firmy ogrodniczej z Janowca), a w głównym holu - ponownie jak rok temu - można było kupić smakowite muffiny w różnych smakach.
W kuluarach słyszałam trochę marudzenia na to, że bloki prelekcyjne mogłyby być ciekawsze i że Falkon odwiedziło niewielu autorów. Nie dojechali dwaj spośród gości zagranicznych - z Mike'em Pondsmithem odbyła się wideokonferencja (podobno wypadła bardzo sympatycznie, widziałam tylko końcówkę). Z gości krajowych swój przyjazd w ostatniej chwili odwołały Magda Kozak i Ewa Białołęcka.
W piątek zaliczyłam tylko jeden punkt programu - prelekcję Krzysztofa Piskorskiego "Szaleni naukowcy, szalone teorie". Było m.in. o Rosjaninie, który w ramach badań nad transplantacją doszywał psom dodatkowe głowy, o okrutnych badaniach, jakie Amerykanin Harry Harlow prowadził na małpach (m.in. o komorze izolacyjnej znanej również jako "jama rozpaczy" - było to stalowe pudło, w którym małpy zamykano na wiele miesięcy, wywołując u nich depresję kliniczną poprzez pozbawienie bodźców), oraz o zgubnym pokłosiu pseudonaukowych teorii Trofima Łysenki. Krzysiek jest chyba najlepszym ze znanym mi konwentowych prelegentów - zawsze mówi płynnie, ciekawie i dowcipnie. Później większą grupą powędrowaliśmy na Stare Miasto i spędziliśmy miły wieczór w pubie "U Szewca".
Anna Kańtoch.
Strasznie uszczęśliwiona oglądałam przyniesiony z konwentu egzemplarz autorski "W mocy wichru", a chwilę później o mały włos nie zalałam go herbatą. Fot. Anna "Cranberry" Nieznaj.
W sobotę wraz z Anną Kańtoch poprowadziłyśmy, już po raz kolejny, prelekcję "Nieporadnik młodego autora" o najczęstszych błędach, jakie popełniają początkujący autorzy przysyłający swoje teksty do Esensji. Odczytanie przykładów jak zwykle wzbudziło sporą wesołość. Tego samego dnia o godzinie 15 miałam spotkanie autorskie zamiast nieobecnej na konwencie Magdy Kozak - dzielnie poprowadził je Istvan Vizvary (dziękuję).
Dział literacki Esensji w sobotę, tuż przed prelekcją "Nieporadnik młodego autora". Fot. Anna "Cranberry" Nieznaj.
Antresola. Fot. Anna "Cranberry" Nieznaj.
Jeżeli o mnie chodzi - z atrakcji sobotnich zdecydowanie najbardziej zapadła mi w pamięć Falkon Arena, przy której stanęłam i gapiłam się z otwartą buzią na pojedynki Ligi Bohaterów toczone za pomocą bezpiecznej broni LARP-owej. Wrzaski z areny sprawiały, że ludzie rozmawiający obok w barku momentami nie słyszeli własnych słów, ale jedynym lekarstwem na to było... wstać i dołączyć do widzów. Wśród rywalizujących w walkach turniejowych znalazły się takie postacie, jak tajemniczy Nestor w dziwnej masce, kamizelce i szarawarach (wyglądałby niepokojąco, gdyby nie to, że szarawary musiał sobie co jakiś czas poprawiać, bo mu spadały), co najmniej jeden samuraj i co najmniej jeden rycerz Jedi, zamaskowany ninja (?) Ixo w czerni, długowłosy Firo, którego wygląd i strój kojarzyły mi się hiszpańsko, piękna wojowniczka Lia w futrzanym stroju, który więcej odsłaniał niż zasłaniał, czy Onfis - najprawdziwszy drow o czarnej jak noc fizjonomii.
Jeśli kiedyś w jakimś moim tekście pojawią się pojedynki na arenie, a wojowników będzie zagrzewała do walki ciemnowłosa awanturniczka w pasie z brzęczącymi ozdobami, fioletowych szarawarach i wysokich butach, obdarzona stentorowym głosem - wiedzcie, że pierwowzór podpatrzyłam na Falkonie, w osobie jurorki Słodkiej :)
"Wojownicy! Gdzie jesteście? Czy jesteście tchórzami?!"
Towarzystwo na trybunach.
Tu warto dodać, że chociaż organizatorzy zdecydowali się nie wprowadzać na Falkonie prohibicji i dopuścić w barku sprzedaż piwa, obyło się chyba bez incydentów z tym związanych. W sobotę widziałam w hali jednego nietrzeźwego delikwenta (w rycerskiej zbroi, żeby było zabawniej) - podobno chwilę później wyprowadziła go ochrona.
Jedno oczko bardziej. Fot. Anna "Cranberry" Nieznaj.
Makijaż to podstawa.
Pozowanie z magiem.
W niedzielę można było posłuchać kolejnej świetnej prelekcji Krzysztofa Piskorskiego, "Z archiwów podboju Kosmosu", o przedziwnych projektach i wynalazkach związanych z lotami w Kosmos. Było m.in. o chińskim urzędniku, który chciał polecieć na Księżyc na krześle, do którego umocowano mnóstwo ładunków z prochem, oraz o gigantycznym lustrze, które III Rzesza planowała zbudować na orbicie, by za jego pomocą skupiać energię słoneczną w wiązkę mogącą palić miasta. Zdaniem niemieckich naukowców, najbardziej odpowiednim pożywieniem dla astronautów żyjących na stacji orbitalnej miałyby być... dynie (łatwo je uprawiać, szybko rosną i mają dużą wartość odżywczą). Szymon Żakiewicz na prelekcji o broni atomowej również mówił bardzo interesująco o rzeczach makabrycznych, m.in. o car bombie, zdetonowanej przez Rosjan (największa dotąd zdetonowana lotnicza bomba jądrowa, ważąca 27 ton. Zdetonowano ją w 1961 r. za rządów Nikity Chruszczowa, a wysepki na archipelagu Nowa Ziemia, nad którymi wybuchła, po prostu wyparowały). Karol "Diaz" Szmyt poprowadził swój wykład o miejskich legendach i wiejskich mitach - takich jak czarne helikoptery, czarna puma czy niepożądane, ekhm, dodatki w fast foodach - swobodnie i z humorem, choć spodziewałam się, że przytoczone teorie spiskowe będą bardziej niezwykłe.
Jacek Komuda na prelekcji "Porady młodych pisarzy" doradzał adeptom sztuki pisarskiej, żeby nie słuchać niczyich rad i kierować się wyłącznie własną intuicją. Powiedział też rzecz w sumie optymistyczną - że jego zdaniem, jeśli człowiek nauczy się pisać stylistycznie, a później będzie pisał wystarczająco dużo i wytrwale, to w końcu będzie w stanie się utrzymywać z pisania.
Wieczorem, o 21:00, rozpoczęły się warsztaty literackie z Esensją, które prowadziłyśmy wraz z Anną Kańtoch. Zamiast pisania i omawiania scenek, zaproponowałyśmy planowanie fabuł i dyskusję nad nimi. Mimo obaw, że pora jest mordercza, uczestnicy stawili się całkiem licznie i bardzo aktywnie uczestniczyli w dyskusji, a najwytrwalsi zostali do samego końca, to znaczy do 23. To była nasza pierwsza próba poprowadzenia warsztatów, ale na pewno nie będzie ostatnią.
Warsztaty literackie z Esensją. Fot. Agnieszka "Achika" Szady.
Zlokalizowanie bloku literackiego na antresoli nad akredytacją wydawało się ryzykownym pomysłem, ale nieźle się sprawdziło - dużo miejsc siedzących, dobre nagłośnienie. Wyjątkowo irytujące były tylko rozlegające się w trakcie każdej prelekcji komunikaty z radiowęzła, poprzedzane gongiem. Kiedy podczas warsztatów literackich po raz czwarty rozległa się informacja, że pokaz fireshow odbędzie się o godzinie dwudziestej drugiej, uczestnicy powitali ją jękami i okrzykami "Wiemy!", a kiedy chwilę później ta sama informacja została nadana po raz PIĄTY, reakcją był już tylko zbiorowy facepalm. Organizatorzy mają u mnie za to punkt za dostępny i sprawny sprzęt prelekcyjny oraz za pomoc techniczną, która - wezwana w trakcie warsztatów - zjawiła się po 5 minutach, żeby dostarczyć dodatkowe mikrofony.
W poniedziałek zajrzałam na konwent już tylko na krótko. Teren Targów powoli pustoszał. O 16 należało opuścić budynek, ale gdy o godzinie 15 prowadziłam swoją ostatnią prelekcję, "Oszpecenie w kulturze popularnej", zgromadziła się na niej jeszcze całkiem przyzwoita liczba słuchaczy.
Bardzo się cieszę, że mogłam uczestniczyć w tegorocznym Falkonie, gratuluję organizatorom, którzy wykonali kawał porządnej roboty, i mam nadzieję, że przyszłoroczna edycja będzie jeszcze lepsza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz