2016-05-05

Co było nie tak z kukułką - kilka słów o odrzucaniu propozycji wydawniczych


"Pisarz amator myśli, że gdy wydawca odrzuca książkę, to coś jest nie tak z wydawcą. Profesjonalista myśli, że coś jest nie tak z książką." 
- Ed McBain.



Natrafiłam na tę maksymę na Facebooku, gdzie została przytoczona w jasnym celu: wpoić początkującym autorom odruch samokrytycyzmu. Chciałam się wdać w dyskusję, ale stwierdziłam po namyśle, że lepiej będzie podjąć temat na blogu. Nie wiem, czy Ed McBain rzeczywiście wypowiedział powyższe słowa i czy czegoś nie zniekształcono w tłumaczeniu albo nie wyrwano z kontekstu. Tak czy inaczej, z przypisywaną mu maksymą - a konkretnie z jej drugą częścią - niezupełnie się zgadzam i zaraz wyjaśnię, dlaczego. Większość moich doświadczeń z rynkiem wydawniczym dotyczy malutkich niszowych oficyn, niektóre moje książki ukazywały się najpierw jako ebooki (acz zawsze przechodziły standardową procedurę selekcja-redakcja-korekta, a ja nigdy nie współfinansowałam wydania ani nie zdecydowałam się na self-publishing), ale mimo wszystko mam w CV łącznie cztery wydane powieści i dwa zbiory opowiadań, więc pozwolę sobie napisać, jak to wygląda od mojej strony. 

Przede wszystkim nie bardzo wiadomo, jak w przypadku pisarstwa zdefiniować "profesjonalistę" (widziałam konkursy literackie, gdzie kategoria "profesjonaliści" odnosiła się do osób, które opublikowały 1 opowiadanie w czasopiśmie papierowym lub internetowym; z drugiej strony, gdyby za kryterium profesjonalizmu przyjąć utrzymywanie się głównie lub wyłącznie z pisania literatury, okaże się, że niewielu polskich autorów załapuje się na tak ustawioną poprzeczkę). No ale dobrze, przyjmijmy definicję zdroworozsądkową: niech profesjonalistą będzie autor, który opublikował - dajmy na to - trzy książki w tradycyjnym modelu wydawniczym, z selekcją, bez współfinansowania. Definicja oczywiście uwzględnia autorów, którzy są jednocześnie współwłaścicielami wydawnictwa, a wyklucza druk w systemie vanity press (autor płaci wydawnictwu za druk) oraz samodzielne publikowanie ebooków z wykorzystaniem platformy do self-publishingu (bez selekcji wydawniczej, redakcji i korekty).

Przeciętne wydawnictwo dostaje fury propozycji wydawniczych. Sterty. Góry. Duża część tych propozycji nie spełnia minimalnych warunków niezbędnych do tego, żeby można było w ogóle rozważać publikację. Obok trafiających się raz na jakiś czas "ciekawostek zoologicznych" (każdy, kto kiedykolwiek widział tekst napisany przez grafomana z krwi i kości, wie, o czym mówię - to są dzieła tak straszne, tak ZŁE, że sam Cthulhu dostałby po lekturze skrętu macek) na biurka selekcjonerów trafiają dziesiątki tekstów po prostu słabych, koślawo napisanych i/lub chorujących na literackie wodolejstwo, o miałkich, wtórnych czy rozpaczliwie nielogicznych fabułach; dających się na upartego przeczytać, ale wymagających zbyt dużego wkładu pracy redaktorskiej, żeby doprowadzić je do stanu drukowalności. Często wystarczy przeczytać zaledwie kilka stron, dla pewności zerknąć jeszcze na środek i na koniec, aby podjąć decyzję o odrzuceniu. Po odsianiu plew zostają ziarna, to znaczy teksty, które są "dobrze napisane" (chodzi o coś więcej niż poprawność językową - o narrację, która daje się płynnie czytać i sprawia, że czytelnik ma ochotę przewracać kolejne kartki) i posiadają fabułę rozumianą tradycyjnie jako ciąg wydarzeń (literatura awangardowa, poszukująca nowatorskich form wyrazu, to nisza, o której niewiele wiem, więc nie będę się wypowiadać).


W przypadku selekcjonowania opowiadań do czasopism decydujące znaczenie ma w tym momencie subiektywny gust redaktora i to, czy dany tekst pasuje do konwencji, w której specjalizuje się czasopismo. W przypadku książek dochodzi kwestia atrakcyjności rynkowej, bo każda książka to dla wydawcy niebagatelna inwestycja. I tutaj już sprawa robi się śliska, a kryterium zdawałoby się żelazne - jakość tekstu - okazuje się tak naprawdę baaardzo giętkie i względne. Jaka jest aktualnie sytuacja na rynku? Jaka jest sytuacja danego wydawnictwa? W co chcą inwestować? Jakie są ich plany na przyszłość? Do czego zmierzam: nie, to nie mit wymyślony przez zrozpaczonych grafomanów, że obiektywnie dobre (atrakcyjne dla potencjalnych czytelników) książki bywają odrzucane przez wydawców. Tak, obiektywnie dobre książki bywają odrzucane po prostu dlatego, że selekcjonerzy uznali, że docelowa grupa zainteresowanych nabywców jest za mała - "to się teraz nie sprzeda" albo "nie opłaca nam się inwestować w taki tytuł". Autor, który nie jest wystarczająco znany, żeby każde wydawnictwo wzięło jego książkę z pocałowaniem ręki, musi niekiedy zaliczyć pielgrzymkę po kilku oficynach. Ukazują się też naprawdę kiepskie pozycje, które wyszły spod pióra uznanych autorów, tylko dlatego, że nazwisko na okładce gwarantuje sprzedaż. Żeby daleko nie szukać - Stephen King, pisarz nad wyraz pracowity, ma w swoim dorobku książki baaardzo różnej jakości. A kiedy J.K. Rowling, będąc już światowej sławy pisarką, w ramach eksperymentu postanowiła wydać kryminał napisany pod pseudonimem, jako nikomu nieznany debiutant Robert Galbraith, zebrała kolekcję odpowiedzi odmownych. Co było nie tak z kryminałem pt. "Wołanie kukułki"? Wyłącznie nazwisko na stronie tytułowej.

Sprawa następna - profesjonalista tym się różni od wielu debiutantów, że wie mniej więcej, jak trzeba napisać książkę, żeby kwalifikowała się do druku. Kiedy już decyduję się rozesłać propozycję wydawniczą do wydawnictw, wysyłam tekst, który jest owocem wielomiesięcznej pracy, dopracowany pod względem językowym i sczytany przez kilka osób, które przekazały mi feedback - co się podobało, a co zgrzytało. Jeśli jakieś uwagi krytyczne się powtarzają, biorę je sobie do serca i wprowadzam poprawki. Postępuję tak samo, jak w przypadku tłumaczeń - pracuję najlepiej jak potrafię. Dokładam starań, aby "produkt" spełniał te warunki, na które mam wpływ: poprawność językowa i warsztatowa, logicznie rozwijająca się fabuła, pewna doza oryginalności i "serca" włożonego w stworzenie dzieła. I jeśli tak przygotowana propozycja wydawnicza zostaje odrzucona albo wpada jak w przysłowiową czarną dziurę - nikt nie przeczytał, nikt nie odpisuje, to nawet ja (mówię: nawet ja, bo osoby, które mnie dobrze znają, wiedzą, że samokrytyka to w zasadzie moje drugie imię) nie pomyślę "kochana, nie postarałaś się, nie przyłożyłaś się wystarczająco i stworzyłaś bubel". Uznam, że książka z takich czy innych względów nie wpisała się w plany wydawnicze danej oficyny, co nie znaczy, że z tekstem obiektywnie coś jest nie tak; co najwyżej mogę się zastanawiać, czy trafnie opisałam zawartość książki w liście przewodnim, streszczeniu i konspekcie. Nie wpadnę na pomysł, żeby wprowadzać na przykład daleko idące zmiany w fabule, bo może to sprawi, że książka stanie się "bardziej atrakcyjna rynkowo". Nie przyjdzie mi też na myśl zareagować żalem do wydawcy, który przysłał odpowiedź odmowną. To miłe, że ktoś poświęcił czas, żeby odpisać autorowi w sprawie propozycji wydawniczej. Nie pasowało im do planów czy nie trafiło w gust, nie będę sobie nad tym zbyt długo łamać głowy, tylko spróbuję gdzie indziej.

Długo szukałam wydawcy na zbiór opowiadań "Po stronie mroku" i zebrałam kolekcję grzecznych odpowiedzi odmownych, zwykle przysyłanych praktycznie tuż po wysłaniu tekstu, bez czytania. Niektóre zawierały uzasadnienie i zwykle brzmiało ono - "niestety zbiory opowiadań w tej chwili nas nie interesują". Obiegowa opinia jest taka, że zbiory opowiadań sprzedają się gorzej niż powieści. Czy można powiedzieć, że "coś jest nie tak z tą książką" dlatego, że jest zbiorem opowiadań? Tak i nie. Okazała się nieatrakcyjna rynkowo, a nie uważam, żeby była zła literacko i nie jestem jedyną osobą, która tak sądzi (na Lubimy Czytać zbiera zróżnicowane oceny, od entuzjastycznych po negatywne, ale jednak pozytywne przeważają). Jeżeli ktoś jest ciekaw, mogę mu przesłać ebooka, niech sam przeczyta i oceni.

Oczywiście celowo nie wdaję się tutaj w rozważania, czym się różni (i czy się różni) dobra książka od książki, która jest rynkowym hitem. Osobiście stoję na stanowisku, że te zbiory pokrywają się tylko częściowo - istnieją świetne książki, o których wie tylko garstka czytelników, na przykład "Nekrofikcje" i "Środkowy palec opatrzności" Pawła Ciećwierza, oraz rynkowe hity bardzo wątpliwej jakości literackiej, jak sławetna seria "Zmierzch", o której swego czasu dyskutowałyśmy z koleżankami w Esensji. Nie uważam, żeby liczba sprzedanych egzemplarzy automatycznie nobilitowała złą literaturę, choć oczywiście z punktu widzenia wydawnictw, które muszą przede wszystkim utrzymać się na rynku i zarabiać, wygląda to inaczej. Zapraszam do dyskusji w komentarzach, byle kulturalnie!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz