2016-06-16

Avangarda 2015 - baaaaardzo spóźniona relacja


Minęło lato, minęła jesień, nadeszła kalendarzowa zima, rok 2015 zmienił się w 2016... a ja ciągle nie mogłam się zebrać, żeby napisać relację z jubileuszowej, dziesiątej już Avangardy. W końcu zmobilizowałam się teraz, w czerwcu 2016, wychodząc z założenia, że lepiej późno niż wcale. Nawet jeżeli "późno" oznacza w tym przypadku jedenaście miesięcy po fakcie, to hej, przynajmniej wyrobiłam się przed kolejną edycją!

Mimo dużej sympatii do tego warszawskiego konwentu, najlepiej wspominam edycje 2011 i 2012, zlokalizowane na kampusie Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Odkąd Avangarda odbywa się na terenie Politechniki Warszawskiej, coś się zmieniło na gorsze, a różnica raczej nie wynika ze zmiany lokalizacji. Na imprezę przyjeżdża mniej gości, zwłaszcza blok literacki zubożał. Edycja 2015 wypadła lepiej od edycji 2014 (nie to, żeby edycja 2014 była jednoznacznie nieudana, ale pod względem frekwencji na pewno stanowiła pewne rozczarowanie - wryły mi się w pamięć puste sale i narzekania wystawców na brak kupujących), jednak wciąż jeszcze nie był to powrót do dawnego poziomu i dawnej atmosfery tego konwentu. Mam nadzieję, że impas mimo wszystko jest przejściowy i Avangarda w kolejnych latach znowu rozwinie skrzydła.

Tym, co wszyscy uczestnicy dziesiątej Avangardy zapamiętali chyba najlepiej, był czynnik niezależny od organizatorów - pogoda. A konkretnie piekielny upał. W pierwszej połowie sierpnia w całej Polsce trwała fala upałów, a w dniach 6-9 sierpnia, gdy odbywała się Avangarda, Warszawa była chyba najgorętszym miastem w kraju. Rozumiem wszystkich, którzy uznali, że w tych warunkach nie dadzą rady wsiąść w pociąg albo autobus i przyjechać do stolicy. Pierwszego dnia po przyjeździe sama zrezygnowałam z przejścia piechotą z Dworca Centralnego pod Politechnikę z torbą na ramieniu, chociaż w normalnych okolicznościach uznałabym to za przyjemny spacer. Na rozprażonych słońcem ulicach nie dawało się wytrzymać, a noce przynosiły niewiele ulgi, trochę chłodniej robiło się dopiero nad ranem... Znaczna liczba prelegentów nie dotarła na konwent, przez co w programie pojawiła się pewna liczba luk łatanych w ostatniej chwili (albo nie).




Avangarda 2015 odbywała się w dwóch budynkach - na Wydziale Matematyki i Informatyki oraz w budynku Inżynierii Środowiska. Budynek główny Politechniki nie został wykorzystany - zdaje się, że z przyczyn niezależnych od organizatorów - ale zdecydowanie wyszło to imprezie na dobre. Wszystkie bloki prelekcyjne umieszczono tym razem w jednej - klimatyzowanej! - lokalizacji, eliminując konieczność biegania od budynku do budynku i błądzenia w labiryncie korytarzy (w 2014 r. bardzo dużym minusem było dla mnie krążenie po korytarzach budynku głównego śladem strzałek porozklejanych na podłogach i schodach). Trochę po macoszemu potraktowano natomiast wystawców, ulokowano ich mianowicie na najwyższym piętrze w budynku Inżynierii Środowiska, gdzie nie ma klimatyzacji. Podejrzewam, że w związku z powyższym wystawcy nie zanotowali na stoiskach szczególnie wysokiej frekwencji...

Z prelekcji szczególnie pozytywnie wspominam trzy:

- "Des mera rangila", sobotni wykład o Indiach (jeden z dwóch - piątkowy, "Indyjska mozaika", niestety mnie ominął), z którego można było się dowiedzieć, jak ogromnie zróżnicowany etnicznie, kulturowo i religijnie jest to kraj, a także obejrzeć strój codzienny czyli salwar kamiz (miała go na sobie młoda prelegentka) i wiązanie sari;

- "A jednak się świeci - fluorescencyjne białka w żywych komórkach" dr Aleksandry Janusz-Kamińskiej, o mikroskopii fluorescencyjnej (wizualizowanie struktur komórkowych z wykorzystaniem zjawisk fluorescencji i fosforescencji). Ola mówiła jak zawsze ciekawie i przystępnie, a na zdjęciach można było podziwiać świecące mikrotubule, neurony oraz jarzące się zielono myszki z wklonowanym genem białka GFP;

- "Roland jako symbol średniowiecznego rycerstwa i niezależności miejskiej". Dr Łukasz Neubauer opowiadał o wizerunkach głównego bohatera "Pieśni o Rolandzie", o którym tak naprawdę wiemy bardzo niewiele - historia przechowała o nim jedynie szczątkowe informacje. Mimo to (a może właśnie dlatego?) późniejsze pokolenia otoczyły go nimbem mitu i uczyniły wzorem cnót rycerskich. Jego posągi chętnie wznoszono na całym terenie Niemiec, a pewna liczba kamiennych Rolandów do dzisiaj stoi również na Ziemiach Odzyskanych (nie wszystkie przetrwały niszczenie niechcianych symbolicznych "pamiątek" po zaborcy).

Ku mojemu rozczarowaniu odwołane zostały wszystkie prelekcje o szermierce, które miała wygłosić Wilcza Rota Pana Jaskra. Odbył się za to pokaz szermierczy. Został zaaranżowany jako quasi-turniej: kolejne pary szermierzy ścierały się w pozorowanej walce, a na koniec każdy z uczestników turnieju miał uhonorować przeciwnika, którego uważał za najlepszego, kładąc przed nim swoją broń. Decyzja szermierzy była niemal jednogłośna - prawie wszystkie klingi znalazły się u stóp jednej osoby. Może kiedyś zainspiruje mnie to do napisania jakiejś sceny.


Dosyć ubogo wypadł blok literacki, bo część gości nie dojechała. Sama miałam początkowo wygłosić tylko jedną prelekcję, "Czary i wierzenia góralskie", ale ostatecznie poproszono mnie o wygłoszenie jeszcze dwóch - o błędach początkujących autorów oraz o konstruowaniu fabuł - żeby załatać dziury w programie będące efektem niepojawienia się prelegentów. Wykładu o wierzeniach góralskich słuchało sporo osób, a opisy rytuałów i przedziwnych niekiedy zabobonów jak zwykle wzbudziły zainteresowanie. Na prelekcji o błędach początkujących autorów w piątek o 21:00 pojawiło się aż dwóch słuchaczy (efekt późnej pory i łatania programu w ostatniej chwili), na tej o fabułach w sobotę - trochę więcej, ale ja dałam małą plamę, bo okazało się, że pamiętam fabułę "Nowej nadziei" słabiej niż mi się wydawało i młody słuchacz mnie poprawiał... Wzięłam też udział w dyskusji panelowej o debiutach literackich razem z Tomkiem Kołodziejczakiem, Łukaszem Malinowskim i Emilem Strzeszewskim; moderował Marcin "malakh" Zwierzchowski. Dyskusja trwała dwie godziny i wypadła ciekawie, chociaż z mojego punktu widzenia trochę frustrująco; zamiast pilnować, żeby wszyscy dyskutanci dostali podobną ilość "czasu antenowego", moderujący sam dyskutował na przemian z Tomkiem Kołodziejczakiem i Emilem Strzeszewskim, zaś obdarzony cichym głosem Łukasz Malinowski i ja nie mieliśmy zbyt wielu okazji, żeby się wypowiedzieć. A w ogólnym obrachunku najciekawiej i tak mówił Kołodziejczak!

(Na marginesie przyznam się cichutko - przed dyskusją niechcący popełniłam na korytarzu gafę konwentową zwracając się do Tomka Kołodziejczaka per "pan", bo miał inną fryzurę niż zapamiętałam, a nie przyjrzałam się dokładnie, z kim rozmawiam. Cóż, gdyby się okazało, że to - jak sądziłam - któryś z naukowców zaproszonych na Dni Nauki, pewnie nie byłby zachwycony, gdybym do niego przemówiła per "ty"...)

Na korytarzach dawało się zauważyć, że mimo upału frekwencja na konwencie dopisała - niewątpliwie w tych warunkach sama możliwość przebywania w klimatyzowanych pomieszczeniach stanowiła atrakcję! Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się Dni Nauki, na które wstęp był darmowy. Za dobry pomysł należy uznać tzw. foodtrucki przed budynkiem Inżynierii Środowiska - wygłodniali konwentowicze mogli kupić coś na ząb, nie odchodząc daleko. Ujął mnie foodtruck o nazwie Pan Francés - po hiszpańsku "grzanki francuskie" - serwujący te ostatnie: logo firmy to grzanka z czarnymi wąsikami. Nie odważyłam się spróbować ani ociekającej tłuszczem grzanki, ani hamburgera z drugiej ciężarówki, ale samą ideę popieram!



Avangarda 2015 w pigułce? Ciekawe prelekcje, zwłaszcza te związane z Dniami Nauki; bolesny niedobór gości w bloku literackim; klima ratująca życie; momentami troszkę chaosu organizacyjnego (odwoływane punkty programu), ale ogólnie było miło. Wielkie ukłony należą się Staszkowi Krawczykowi, koordynatorowi Dni Nauki, który po raz kolejny dołożył starań, żeby zorganizować je jak najlepiej.

Po wszystkim czekała mnie jeszcze cholernie męcząca podróż rozgrzanym jak piec pociągiem do Lublina i bliskie spotkanie trzeciego stopnia z natrętem zbierającym drobne "na bilet do domu, bo go okradli". Cóż, bywa i tak.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz