Dziś wyjątkowo mam dla was wpis gościnny przecudnej urody! Zaczęło się od tego, że ogłosiłam na Facebooku, na swoim fanpage'u konkurs, w którym nagrodą był egzemplarz hardej antologii. Pytanie konkursowe brzmiało: gdyby dowolna książka z dorobku którejkolwiek z autorek należących do Hardej Hordy była potrawą, to jaką i dlaczego?
Aleksandra Klęczar z bloga Terrae Ignotae (na co dzień specjalistka od starożytności, adiunkt na UJ) podjęła wyzwanie i zaproponowała fantastyczną gamę dżemów inspirowanych twórczością tych autorek Hordy, których książki zna. Oddaję jej głos!
"Otóż, gdybym do swojej domowej serii fanowskich dżemów miała dodać te inspirowane książkami Hordy, to mogłabym na przykład zdecydować się na - o, takie.
Agnieszka Hałas, cykl o Krzyczącym. To się prosi o coś ciemnego, mocnego, o wyrazistym, niezbyt słodkim smaku, złamanego goryczą i z dodatkiem odrobiny ognia. A więc: powoli smażone powidła z polskich ciemnych winogron, bez dodatku cukru. Bez obaw, one mają na tyle dobra w sobie, że smak nie będzie tylko cierpki, ale – cóż, będzie tą cierpkością złamany. Do smażenia dodałabym czekoladową papryczkę chili, bo tu trzeba trochę ognia, liść laurowy (dla skomplikowania i pogłębienia smaku, dodania nutki goryczy i dlatego, że to jedna z najbardziej akceptowalnych roślin ze śladami działania halucynogennego, jakie mamy do dyspozycji – a inne tu nie za bardzo pasują). Do tego, już na koniec, po usmażeniu – solidny chlust grappy. W słoikach będą one czarne, o solidnej konsystencji i wyraźnym smaku, w którym nieoczekiwanie odkryjemy zaskakującą, nieoczywistą słodycz.
Martyna Raduchowska, „Łzy Mai”. Techno, łzy, chłód, smutek, siła – to by były moje odniesienia. Tu bym pokomplikowała. Zaczęłabym od zaparzenia herbatki z niebieskiego groszku Clitoria ternatea: nie chcę dodawać sztucznych barwników spożywczych, a ten delikatny napar da mi wyraźnie niebieską bazę. Do parzenia dodałabym suszonych skórek z jabłek (dla smaku) i grejpfrutów (bo dodadzą trochę goryczy, tu chyba niezbędnej). Osłodziłabym to białym cukrem (żeby nie zmieniać koloru). Teraz główne wyzwanie: łzy. Sól. Sól się średnio dżemowo kojarzy, ale odrobina drobno posiekanej, kiszonej, słonej skórki cytrusowej powinna tu zdziałać cuda (acz uwaga, nie robiłam, ergo nie wiem, czy nie jest dostatecznie kwaśna, żeby mi zabarwić herbatkę na różowo). Teraz do środka wkładam kilka całych, dużych czarnych jeżyn, dokładam pektynę i powoli zagotowuję. Jeżeli jeżyny będą średnio dojrzałe, nie powinny się rozpaść: dostaniemy przejrzystą, futurystyczną niebieską dżemogalaretkę z zawieszonymi w niej czarnymi owocami. Morwy by chyba były jeszcze lepsze, hmm.
Aleksandra Janusz, cykl o Bretanii. Tu moje kulinarne skojarzenia determinują quasi-francuskie nazwy z jednej, a charakter postaci – z drugiej strony. Bretania, więc jabłka i wino. Udusiłabym jabłka w białym winie, odparowując alkohol i przyprawiając kilkoma listkami i kwiatami świeżej macierzanki (jak tymianek, ale bardziej kwiatowa). Ta baza jabłkowa jest dość blada w smaku (takie robiłam), więc dodałabym do niej uprażone płatki migdałowe i trochę wypestkowanych ciemnych, kwaśnych wiśni (cześć, Amandine Cerise!) i dusiła powoli na małym ogniu, aż zgęstnieje i się zdżemuje.
Anna Hrycyszyn, "Zatopić Niezatapialną”. Rzeka i piratki, hmm. I polityka, i rebelia. Galaretka z nie najostrzejszych papryczek chili, z dodatkiem dojrzałych gruszek. Słodkie, ostre, łzy się mogą człowiekowi w oku zakręcić. Żeby uszanować skojarzenia z piratami – dodałabym łyżkę białego rumu!
Anna Kańtoch, „Łaska” i „Wiara”. Przez peerelowskie skojarzenia zrobiłabym coś typowego dla kulinariów tamtych czasów. Sięgnę do „Nowej kuchni śląskiej” z 1987 i przerobię tamtejszą kryzysową marmoladę z dyni i jarzębiny: przesmażę owoce powoli w piekarniku, podlewając je jednak nie wodą z kwaskiem cytrynowym, jak proponuje oryginał, tylko sokiem z pomarańczy.
Aneta Jadowska, cykl o Dorze. Toruńsko, ostro, pikantnie i trochę ryzykownie. Dora jest wiedźmą, więc może zacząć od czegoś magicznie znaczącego? A nie będącego trucizną przy okazji? O, wiem: czarny bez. Owoce czarnego bzu z przyprawą do piernika i solidnym kopem w postaci dodatku miodu pitnego. Zaprawić pektyną i do słoika.
Marta Kisiel, „Dożywocie” itd. Będzie RÓŻOWO. A jak ma być różowo, to powinny być pieczone jabłka. Wymieszane zwykłe i rajskie, bo te ostatnie nie tylko dają dżem różowy jak domek Barbie, ale – a to przecież świetnie do tych powieści pasuje! – dodają nutkę czegoś nieoczywistego, trochę goryczy, trochę cierpkości. No to upieczemy te jabłka, przetrzemy na mus i przyprawimy dżem korzennie, czymś dobrym dla każdego: wanilia dla Licha, słony jak łzy karmel dla Szczęsnego, odrobina podnoszącej nastrój kurkumy dla Konrada i gwiazdki (anyżu, nie Michelina) dla Krakersa. I łyżka wody dla utopców.
Jak tak mogę dalej, wiecie. Do kolejnych książek Hordy (coś mu się snuje po głowie do Mileny Wójtowicz, czytanej niestety dawno temu). Albo np. herbatki ziołowe ułożyć. Może ja jednak lepiej przestanę..."
Istnieje nadzieja, że przynajmniej niektóre z opisanych dżemów prędzej czy później naprawdę powstaną i może nawet będzie można dokonać degustacji na jakimś konwencie? Bardzo zaciekawiły mnie te ciemne powidła winogronowe z grappą!
"Otóż, gdybym do swojej domowej serii fanowskich dżemów miała dodać te inspirowane książkami Hordy, to mogłabym na przykład zdecydować się na - o, takie.
Agnieszka Hałas, cykl o Krzyczącym. To się prosi o coś ciemnego, mocnego, o wyrazistym, niezbyt słodkim smaku, złamanego goryczą i z dodatkiem odrobiny ognia. A więc: powoli smażone powidła z polskich ciemnych winogron, bez dodatku cukru. Bez obaw, one mają na tyle dobra w sobie, że smak nie będzie tylko cierpki, ale – cóż, będzie tą cierpkością złamany. Do smażenia dodałabym czekoladową papryczkę chili, bo tu trzeba trochę ognia, liść laurowy (dla skomplikowania i pogłębienia smaku, dodania nutki goryczy i dlatego, że to jedna z najbardziej akceptowalnych roślin ze śladami działania halucynogennego, jakie mamy do dyspozycji – a inne tu nie za bardzo pasują). Do tego, już na koniec, po usmażeniu – solidny chlust grappy. W słoikach będą one czarne, o solidnej konsystencji i wyraźnym smaku, w którym nieoczekiwanie odkryjemy zaskakującą, nieoczywistą słodycz.
Martyna Raduchowska, „Łzy Mai”. Techno, łzy, chłód, smutek, siła – to by były moje odniesienia. Tu bym pokomplikowała. Zaczęłabym od zaparzenia herbatki z niebieskiego groszku Clitoria ternatea: nie chcę dodawać sztucznych barwników spożywczych, a ten delikatny napar da mi wyraźnie niebieską bazę. Do parzenia dodałabym suszonych skórek z jabłek (dla smaku) i grejpfrutów (bo dodadzą trochę goryczy, tu chyba niezbędnej). Osłodziłabym to białym cukrem (żeby nie zmieniać koloru). Teraz główne wyzwanie: łzy. Sól. Sól się średnio dżemowo kojarzy, ale odrobina drobno posiekanej, kiszonej, słonej skórki cytrusowej powinna tu zdziałać cuda (acz uwaga, nie robiłam, ergo nie wiem, czy nie jest dostatecznie kwaśna, żeby mi zabarwić herbatkę na różowo). Teraz do środka wkładam kilka całych, dużych czarnych jeżyn, dokładam pektynę i powoli zagotowuję. Jeżeli jeżyny będą średnio dojrzałe, nie powinny się rozpaść: dostaniemy przejrzystą, futurystyczną niebieską dżemogalaretkę z zawieszonymi w niej czarnymi owocami. Morwy by chyba były jeszcze lepsze, hmm.
Aleksandra Janusz, cykl o Bretanii. Tu moje kulinarne skojarzenia determinują quasi-francuskie nazwy z jednej, a charakter postaci – z drugiej strony. Bretania, więc jabłka i wino. Udusiłabym jabłka w białym winie, odparowując alkohol i przyprawiając kilkoma listkami i kwiatami świeżej macierzanki (jak tymianek, ale bardziej kwiatowa). Ta baza jabłkowa jest dość blada w smaku (takie robiłam), więc dodałabym do niej uprażone płatki migdałowe i trochę wypestkowanych ciemnych, kwaśnych wiśni (cześć, Amandine Cerise!) i dusiła powoli na małym ogniu, aż zgęstnieje i się zdżemuje.
Anna Hrycyszyn, "Zatopić Niezatapialną”. Rzeka i piratki, hmm. I polityka, i rebelia. Galaretka z nie najostrzejszych papryczek chili, z dodatkiem dojrzałych gruszek. Słodkie, ostre, łzy się mogą człowiekowi w oku zakręcić. Żeby uszanować skojarzenia z piratami – dodałabym łyżkę białego rumu!
Anna Kańtoch, „Łaska” i „Wiara”. Przez peerelowskie skojarzenia zrobiłabym coś typowego dla kulinariów tamtych czasów. Sięgnę do „Nowej kuchni śląskiej” z 1987 i przerobię tamtejszą kryzysową marmoladę z dyni i jarzębiny: przesmażę owoce powoli w piekarniku, podlewając je jednak nie wodą z kwaskiem cytrynowym, jak proponuje oryginał, tylko sokiem z pomarańczy.
Aneta Jadowska, cykl o Dorze. Toruńsko, ostro, pikantnie i trochę ryzykownie. Dora jest wiedźmą, więc może zacząć od czegoś magicznie znaczącego? A nie będącego trucizną przy okazji? O, wiem: czarny bez. Owoce czarnego bzu z przyprawą do piernika i solidnym kopem w postaci dodatku miodu pitnego. Zaprawić pektyną i do słoika.
Marta Kisiel, „Dożywocie” itd. Będzie RÓŻOWO. A jak ma być różowo, to powinny być pieczone jabłka. Wymieszane zwykłe i rajskie, bo te ostatnie nie tylko dają dżem różowy jak domek Barbie, ale – a to przecież świetnie do tych powieści pasuje! – dodają nutkę czegoś nieoczywistego, trochę goryczy, trochę cierpkości. No to upieczemy te jabłka, przetrzemy na mus i przyprawimy dżem korzennie, czymś dobrym dla każdego: wanilia dla Licha, słony jak łzy karmel dla Szczęsnego, odrobina podnoszącej nastrój kurkumy dla Konrada i gwiazdki (anyżu, nie Michelina) dla Krakersa. I łyżka wody dla utopców.
Jak tak mogę dalej, wiecie. Do kolejnych książek Hordy (coś mu się snuje po głowie do Mileny Wójtowicz, czytanej niestety dawno temu). Albo np. herbatki ziołowe ułożyć. Może ja jednak lepiej przestanę..."
Istnieje nadzieja, że przynajmniej niektóre z opisanych dżemów prędzej czy później naprawdę powstaną i może nawet będzie można dokonać degustacji na jakimś konwencie? Bardzo zaciekawiły mnie te ciemne powidła winogronowe z grappą!
Zamierzasz poeksperymentować z wykonaniem powideł? 😀 To raportuj, jak wyszły. Bo z uwagi na porę występowania głównego składnika nie mam szans na degustację na majowym WTK.
OdpowiedzUsuńMnie jeszcze zaintrygował czarny bez z przyprawą do piernika, chociaż do fanów Dory Wilk się zdecydowanie nie zaliczam. Nie wiem tylko, czy w stolicy znajdę zdatne do spożycia owoce czarnego bzu...
Niestety kompletnie nie znam się na wytwarzaniu powideł ani w ogóle żadnych przetworów! Ale autorka tych przepisów zapowiada, że zamierza je wszystkie wypróbować w praktyce!
UsuńJa też nie. Specjalistką w tej dziedzinie była moja babcia. Ale... te receptury są warte ryzyka. Przydałyby się tylko dokładne proporcje.
UsuńA degustatorom tych przygotowanych przez autorkę przepisów już zazdroszczę 😉
Jakie ładne! I apetyczne.
OdpowiedzUsuńChomik
Niezwykle smakowity konkurs, a zwłaszcza jego wyniki. Chylę czoła przed autorkami zarówno pierwszego, jak i drugiego :)
OdpowiedzUsuńCóż, cykl o Bretanii najbardziej kojarzy mi się z watą cukrową...
OdpowiedzUsuńNie no, serio? Pustka, Piętno czy realia bretańskie są mało cukrowe jak dla mnie...
Usuń