Znajomi posiadacze dzieci martwią się otwarciem szkół i ja im się nie dziwię (swoją drogą przyjmuję zakłady, czy kiedy rozpocznie się rok szkolny i rozkręci się sezon grypowy, to prędzej czy później czeka nas drugi lockdown ogólnopolski, czy "tylko" mniejsze lockdowny wprowadzane lokalnie...). Mnie martwi sytuacja na rynku wydawniczym, na którym po zamknięciu księgarń w pierwszym półroczu 2020 i odwołaniu imprez targowych właśnie zachodzą poważne przetasowania w kwestii zaplanowanych premier, ukazywać będą się głównie "pewniaki" sprzedażowe, a rodzimi autorzy niskonakładowi i debiuty idą masowo do lodówki wydawniczej.
Tymczasem, cóż, kończę ten tragicznie opóźniony przekład, z którym się zmagam od połowy czerwca, a w kolejce jak zwykle czekają następne zobowiązania. Moje znajome pojechały teraz w drugiej połowie sierpnia zwiedzać Przemyśl i okolice - ja nie mogłam się wybrać, bo robota, a okazało się, że w Przemyślu jest sporo fajnych atrakcji, muzea, tereny spacerowe, co tylko dusza zapragnie. Zaliczyły też Sanok, w tym oczywiście muzeum Beksińskiego, i zwiedzanie Rzeszowa na deser ostatniego dnia, a ja mogłam tylko czytać kolejne smsy z wyjazdu i zazdrościć...
Przez cały czas mam swoje zgryzy dotyczące dalszych planów pisarskich czy szerzej - zawodowych, chyba utkwiłam w impasie "marzenia kontra rzeczywistość". Z uporem godnym lepszej sprawy próbuję pogodzić sprzeczne priorytety z założeniem, że jednak nie rzucam na razie tego cyrku i chcę pisać dalej. Póki co najchętniej wzięłabym sobie 3-4 dni urlopu od wszystkiego, żeby codziennie iść, chować się w jakimś zielonym, zacienionym miejscu i tylko myśleć o życiu, może wtedy zamęt, który noszę w głowie, wreszcie by się poukładał.
Żeby zakończyć optymistyczną nutą - jak ja się cieszę, że w Lublinie chwilowo nie ma upałów, tylko chłód i opady deszczu. Wszelka zieleń łapie oddech przed - najprawdopodobniej - kolejną suchą jesienią. Mam jeszcze drugi prywatny powód do radości, a są nim żakiety, które upolowałam na wakacyjnej przecenie za śmieszne kwoty, tylko jeszcze nie wiem, gdzie w obecnych uroczych okolicznościach przyrody (mam na myśli pandemię, nie deszcz) będę mogła w tych żakietach zadawać szyku. Chyba wyłącznie na Instagramie...
Na zdjęciu - cudny kwiat lotosu z arboretum w Bolestraszycach, 7 km od Przemyśla (fotografowała Agnieszka "Achika" Szady). Bardzo lubię lotosy, powinnam je kiedyś wykorzystać w jakimś tekście.
Właśnie w okresie pandemii poznałem Pani dokonania, kupiłem ebooki i przeczytałem cały Teatr Węży. Swoją drogą zarazy atakowały również z powieści. :)
OdpowiedzUsuń