2020-08-28

Ciesząc się z deszczu



Ten pandemiczny rok jest nietypowy i frustrujący dla mnie pod różnymi względami. (Patrząc na to, ile branż ucierpiało i ilu znajomych szuka pracy, to oczywiście jestem w relatywnie niezłej sytuacji - mam zagwozdki strategiczne, a nie problem "za co będę żyła za miesiąc" - zdaję sobie z tego sprawę i jestem za to wdzięczna losowi.) Wiosenne zamknięcie księgarń rąbnęło w rynek książki - w rozliczeniach już widać boleśnie, co z tego wynikło. Konwentów nie ma, niektóre odbywają się co najwyżej wirtualnie. Krakowskie Targi Książki podobno mają się odbyć, tylko bez autorów na stoiskach, ale coś mi mówi, że chyba jednak nie dojdą do skutku - tak czy inaczej wysokiej frekwencji nie wróżę, a sama do Krakowa się nie wybieram.

Znajomi posiadacze dzieci martwią się otwarciem szkół i ja im się nie dziwię (swoją drogą przyjmuję zakłady, czy kiedy rozpocznie się rok szkolny i rozkręci się sezon grypowy, to prędzej czy później czeka nas drugi lockdown ogólnopolski, czy "tylko" mniejsze lockdowny wprowadzane lokalnie...). Mnie martwi sytuacja na rynku wydawniczym, na którym po zamknięciu księgarń w pierwszym półroczu 2020 i odwołaniu imprez targowych właśnie zachodzą poważne przetasowania w kwestii zaplanowanych premier, ukazywać będą się głównie "pewniaki" sprzedażowe, a rodzimi autorzy niskonakładowi i debiuty idą masowo do lodówki wydawniczej.

Tymczasem, cóż, kończę ten tragicznie opóźniony przekład, z którym się zmagam od połowy czerwca, a w kolejce jak zwykle czekają następne zobowiązania. Moje znajome pojechały teraz w drugiej połowie sierpnia zwiedzać Przemyśl i okolice - ja nie mogłam się wybrać, bo robota, a okazało się, że w Przemyślu jest sporo fajnych atrakcji, muzea, tereny spacerowe, co tylko dusza zapragnie. Zaliczyły też Sanok, w tym oczywiście muzeum Beksińskiego, i zwiedzanie Rzeszowa na deser ostatniego dnia, a ja mogłam tylko czytać kolejne smsy z wyjazdu i zazdrościć...

Przez cały czas mam swoje zgryzy dotyczące dalszych planów pisarskich czy szerzej - zawodowych, chyba utkwiłam w impasie "marzenia kontra rzeczywistość". Z uporem godnym lepszej sprawy próbuję pogodzić sprzeczne priorytety z założeniem, że jednak nie rzucam na razie tego cyrku i chcę pisać dalej. Póki co najchętniej wzięłabym sobie 3-4 dni urlopu od wszystkiego, żeby codziennie iść, chować się w jakimś zielonym, zacienionym miejscu i tylko myśleć o życiu, może wtedy zamęt, który noszę w głowie, wreszcie by się poukładał.

Żeby zakończyć optymistyczną nutą - jak ja się cieszę, że w Lublinie chwilowo nie ma upałów, tylko chłód i opady deszczu. Wszelka zieleń łapie oddech przed - najprawdopodobniej - kolejną suchą jesienią. Mam jeszcze drugi prywatny powód do radości, a są nim żakiety, które upolowałam na wakacyjnej przecenie za śmieszne kwoty, tylko jeszcze nie wiem, gdzie w obecnych uroczych okolicznościach przyrody (mam na myśli pandemię, nie deszcz) będę mogła w tych żakietach zadawać szyku. Chyba wyłącznie na Instagramie...

Na zdjęciu - cudny kwiat lotosu z arboretum w Bolestraszycach, 7 km od Przemyśla (fotografowała Agnieszka "Achika" Szady). Bardzo lubię lotosy, powinnam je kiedyś wykorzystać w jakimś tekście.




1 komentarz:

  1. Właśnie w okresie pandemii poznałem Pani dokonania, kupiłem ebooki i przeczytałem cały Teatr Węży. Swoją drogą zarazy atakowały również z powieści. :)

    OdpowiedzUsuń