W zeszły piątek zaczęłam pisać długi, marudzący wpis o nieumiejętności realizowania marzeń mimo posiadania - teoretycznie - wszelkich możliwości po temu, a potem zreflektowałam się, jaki to jednak wstyd przyznawać się do skali swojego braku zorganizowania/determinacji/ogaru, kiedy wszędzie naokoło znajomi obciążeni pracą na etacie/dziećmi/przewlekłymi chorobami piszą i publikują książki, aż się kurzy. Wiem oczywiście, gdzie tkwi mój problem: w nieustającym łapaniu zbyt wielu srok za ogon (i nieumiejętności odmawiania, ilekroć przychodzi nowe zlecenie na "krótkie niezobowiązujące tłumaczonko"), w tym, że zbyt dużo czasu pochłania mi aktywność w mediach społecznościowych, że tłumaczę zbyt wolno, że piszę zbyt wolno (ostatnio siedząc nad tekstem przez cały Boży dzień byłam w stanie wygenerować 5 tys. znaków, z których część i tak potem poszła potem do wykreślenia) i koszmarnie prokrastynuję pisanie. Od dwóch lat próbuję na różne sposoby walczyć z tym stanem rzeczy, ale źle mi idzie.
Na razie podrzucam kolejny kawalątek opowiadania o martwej dziewczynce (początek znajdziecie tutaj), które jest napisane jakoś w 2/3 i miałam je kończyć w ten weekend, ale nie skończę, albowiem wynikły Pilne Sprawy, Którymi Trzeba Się Zająć Przed Poniedziałkiem. Całość insz Allah będzie do przeczytania w drugim zbiorku piekielnym - KIEDYŚ.
* * *
Deszcz ustał. Burza została gdzieś daleko za
nimi, grzmoty cichły.
– Chcę wrócić do domu – powiedziała dziewczynka,
która nagle odkryła, że znowu może mówić. Smok leciał powoli, dostojnie bijąc
skrzydłami. Świat w dole wyglądał jak czarna płachta, tu i ówdzie upstrzona
światełkami: nieruchome punkciki domów, pełznące kropeczki aut. – Do mamy.
– To niemożliwe.
– Czemu?
– Nie żyjesz.
Było to oczywiste i logiczne, więc dziewczynka
zamilkła. Skupiła się na spoglądaniu w dół, próbując zgadnąć, gdzie są i dokąd
zmierzają.
Coś jej mówiło, że to będzie długi lot.
Niebo na horyzoncie zaczynało nabierać
pomarańczowego odcienia, jakby za horyzontem płonął ogień. Dziewczynka
wiedziała, że to światła wielkiego miasta odbijają się od nisko wiszących
chmur. Zebrała się na odwagę, żeby spytać o coś, co ją dręczyło.
– Co się stało z moim tatą?
– Nie żyje – odparł smok.
– Wiem. – Trochę dziwił ją własny spokój. – Ale
gdzie teraz jest?
– Daleko stąd.
Wymijające odpowiedzi sprawiły, że dziewczynka
do reszty straciła pewność siebie.
– Co teraz ze mną będzie? – spytała cicho.
– Zamieszkasz w domu oczekiwania – odrzekł
smok. – To jedyne wyjście, jeśli nie chcesz wrócić na dno rzeki ani rozpłynąć
się w nicość. Zakładam, że nie chcesz. Prawda? – Odwrócił łeb, żeby na nią
spojrzeć, błyskając żółtym ślepiem. Dziewczynka zadrżała.
– Nie – odparła ledwie słyszalnie.
– To dobrze.
Lot dłużył się w nieskończoność. Za życia
znudziłaby się, dopytywałaby, czy jeszcze daleko, mama próbowałaby ją zająć
zgadywankami albo jakąś inną grą. Ale teraz, mając przed sobą całą wieczność,
martwa dziewczynka spokojnie patrzyła na przesuwające się w dole nocne
krajobrazy – mapy pisane światłami. Przypomniała sobie, jak kiedyś tata pokazywał
jej album ze zdjęciami z Paryża, Wenecji i Rzymu. Później w szkole na lekcji
plastyki narysowała wieżę Eiffla i skłamała, że tam była, a wszyscy włącznie z
panią jej uwierzyli. Szkoda, że nie będzie mogła im opowiedzieć, jak leciała na
smoku.
W końcu światła zniknęły. W dole rozciągała się
już tylko jednolita, nudna czerń.
Niebo zaczynało się powolutku rozjaśniać, gdy
nagle wielki gad zniżył lot, załopotał i wylądował miękko, przemieniając się z
powrotem w samochód. Dziewczynka leżąca na tylnym siedzeniu poderwała się i
zamrugała. Zasnęła? Kiedy? Czyżby lot na smoku był tylko snem?
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła czarnowłosa
kobieta. Zgasiła silnik i wyjęła kluczyki ze stacyjki. – Możesz wysiadać,
Lauro.
Nie nazywam się Laura – chciała zaprotestować
dziewczynka. Jestem... jestem... Ale tylko się zająknęła, nie mogąc sobie
przypomnieć, jak brzmi imię, które nosiła wcześniej.
Wysiadła z auta. W słabym świetle zobaczyła, że
stoi na podwórku przed dużym domem.
– Chodź. – Kobieta wzięła ją za rękę i
podprowadziła do drzwi, do których wiodły wąskie schodki z poręczą. – Uważaj –
dodała. Za późno, bo dziewczynka już zdążyła się potknąć o stojące koło
schodków kalosze. Dotarło do niej, że odzyskała materialność. Nie wiedziała
tylko, czy to dobrze, czy źle.
Klucz zgrzytnął w zamku. Weszły do ciemnego
wnętrza, gdzie pachniało dziwnie, jakby kulkami na mole i przyprawą do
piernika. Nieznajoma potarła zapałkę i zapaliła staroświecką lampę naftową.
– Jak ci się podobał lot? – zapytała.
– Myślałam, że mi się to śniło – wyjąkała
Laura.
Kobieta uśmiechnęła się i lekko uniosła lampę,
by płomień odbił się w jej oczach, ukazując złote tęczówki oraz pionowe kocie
źrenice.
– Nie śniłaś – odrzekła. – Przyleciałyśmy tu na
moich skrzydłach.
Przecież smoki istnieją tylko w bajkach,
chciała odpowiedzieć dziewczynka, ale łzy stanęły jej w oczach, kiedy
uświadomiła sobie, że nie pamięta, kto i kiedy jej to powiedział. Większość jej
wspomnień rozmyła się w bezkształtną burość, jakby zalała je rzeczna woda.
Ostały się tylko pojedyncze obrazki, detale bez znaczenia.
– Chodź na górę – powiedziała tymczasem kobieta
smok. – Jest bardzo późno, powinnaś iść spać.
Gdy wchodziły na piętro, stare drewniane schody
skrzypiały przy każdym kroku. Dziewczynka rozglądała się ciekawie. Na pokrytych
boazerią ścianach wisiały kompozycje z zasuszonych ziół za szkłem oraz oprawione
dziecięce malunki. Na półpiętrze leżał pluszowy miś. Laura chciała się po niego
schylić, ale zobaczyła, że rzekoma zabawka to tak naprawdę żywe stworzenie o
wytrzeszczonych oczach, z ruchliwym, węszącym czarnym nosem. Miś zastrzygł uchem
i cicho kłapnął zębami. Cofnęła się tak gwałtownie, że omal nie wpadła na swoją
nową opiekunkę.
– Ostrożnie, bo się przewrócisz – szepnęła
kobieta smok. – Bądź teraz cichutko. Kacper śpi.
Zaprowadziła dziewczynkę do małego pokoju,
gdzie stało pościelone łóżko. Laura posłusznie przebrała się w naszykowaną
piżamę i wsunęła pod kołdrę. Nagle poczuła się bardzo zmęczona, jak czasem w
wakacje po długim dniu zabawy na słońcu. Zamknęła oczy. Pościel pachniała
świeżością, materac był miękki i wygodny.
– Dobranoc, kochanie. Śpij dobrze. – Kobieta
smok musnęła ciepłymi ustami czoło Laury, po czym wyszła z pokoju, cicho
zamykając drzwi.
Sen nadszedł bezszelestnie jak kot. Laura sama
nie wiedziała, kiedy utonęła w przyjaznej ciemności, pachnącej kwiatowym
proszkiem do prania. Pozbawionej snów.
No przecież musisz zarabiać.Jak mówiły babcie:pieniądze z nieba nie lecą
OdpowiedzUsuńChomik
O dziwo to wcale nie zlecenia są głównym problemem! Mam głowę permanentnie zaprzątniętą sumą różnych spraw, od większych do zupełnie drobnych, które pojedynczo nie wydają się dużym obciążeniem: tłumaczenia, załatwianie opowiadań dla NF, dom, kontakty międzyludzkie, promowanie się na Fb i Insta, Esensja, blog, sport i ogólnie pojęte życie...
UsuńWszyscy w tym szalonym pędzie mamy zaległości.Wyrzuty sumienia, że zbyt wolno coś robię to droga do nikąd. Każdy robi w swoim tempie. Chaos twórczy prowadzi do dzieł wybitnych, niepowtarzalnych. Nie wyobrażam sobie procesu twórczego na zawołanie. Namaluję 1/4 obrazu, dzisiaj muszę zapisać 5tysięcy nut...Pośpiechu nie ma, ale byłoby miło drugi zbiorek piekielny dostać na Mikołaja 2021roku...Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń"...piszą i publikują książki, aż się kurzy"
OdpowiedzUsuńJeszcze zależy, jakiej jakości są to książki...
Achika
Nie bądź Mrozem,tylko wstyd będzie.
OdpowiedzUsuńChomik