2021-12-19

Wieści przedświąteczne i trochę marudzenia w temacie skręconej kostki

 

Jakoś tak wyszło, że kolejny tydzień śmignął nie wiadomo kiedy i nagle JUŻ PRAWIE ŚWIĘTA, już trzeba myśleć o przedświątecznych porządkach, pakowaniu prezentów, ubieraniu choinki, gotowaniu jedzenia na Wigilię i jak co roku włącza mi się tryb #kiedyjatoogarnę... (Wigilię od kilku lat szykujemy z moim ojcem wespół w zespół: on śledzie, ja barszcz, on karpia w dwóch postaciach, ja kapustę z grochem, kompot z suszu i ciasta, z wyłączeniem makowca, który będzie kupny. Uszka też zamierzam sobie tym razem darować, zamiast nich zjemy do barszczu razowy chlebek i pierogi z kapustą z osiedlowej piekarni.) 

Odesławszy wydawcy ostatnie opowiadanie do zbiorku "Świerszcze w soli", weszłam w tryb bojowy nadganiania rozmaitych zaległości i autentycznie nawet nie zauważyłam, kiedy z ósmego grudnia zrobił się dziewiętnasty... Czternastego - we wtorek - wieczorem dobiegła końca akcja #HardaAukcja, czyli seria licytacji książek Hardej Hordy na rzecz Fundacji Ocalenie. Ku naszej ogromnej radości odzew był niesamowity, a kwoty bardzo konkretne, gorąco dziękujemy wszystkim licytującym!!!!! Niektórzy wpłacali nawet więcej niż zadeklarowali w licytacji (a hardy Mikołaj podorzucał im później to i owo do paczek). Finalnie udało się zebrać łącznie ok. 3100 zł!!!! Większość paczek z fantami już została nadana (niektóre nawet zdążyły dotrzeć do adresatów, w tym mój "Teatr węży"), kilka niedobitków trafi do paczkomatu jutro lub pojutrze. (Na zdjęciu poniżej - porcyjka fantów chwilę przed spakowaniem do dwóch paczek.)




Z nieco innej beczki: w sprzedaży już pojawił się styczniowy numer "Nowej Fantastyki", światło dzienne ujrzało też specjalne wydanie limitowane z okazji 35-lecia debiutu Andrzeja Sapkowskiego w "Fantastyce" opowiadaniem "Wiedźmin", ale o jednym i drugim napiszę więcej w oddzielnym poście. Z tego co mi wiadomo, wydania limitowanego nie da się kupić, można je będzie wygrać w licznych konkursach bądź wylicytować na licytacjach na rzecz WOŚP. 

Z gorszych wieści - miałam pod koniec stycznia 2022 jechać do Gniezna na konwent Fantasmagoria, a tu guzik, właśnie się dowiedziałam, że w związku z sytuacją epidemiologiczną oraz niepewnością co do terminu ferii zimowych (a więc i dostępności szkoły konwentowej) impreza zostaje przełożona na termin wakacyjny. Tak się cieszyłam, że jeszcze w zimie wyskoczę na Warszawskie Targi Fantastyki oraz Fantasmagorię, a potem WTF-y zasabotował mi niefortunny wypadek własny, zaś Fantasmagorię okoliczności zewnętrzne... Smutno - ale nie ma tego złego, będę miała w styczniu nieco mniej napięty grafik. Liczę, że co się odwlecze, to nie uciecze i w wakacje jednak uda mi się pojechać do Gniezna.

Przez ostatni miesiąc zbierałam się, żeby pomarudzić obszerniej na temat swojej nieszczęsnej skręconej kostki, bo jest to w sumie niezła anegdota i na szczęście z (w miarę) happy endem. Skręciłam tę nogę w tak głupich okolicznościach, że trudno o głupsze: siedziałam na kanapie z telefonem, marnując kolejną godzinę na Facebooku (tak, sama jestem sobie winna!) i nie zauważyłam, że stopa mi zdrętwiała do tego stopnia, że straciłam w niej czucie. Wstałam, wsunęłam klapki, zamyślona ruszyłam do kuchni i dopiero po dwóch-trzech krokach zorientowałam się, że zamiast stopy mam miękki flak, ale było już za późno: podwinęła mi się, przewróciłam się w przedpokoju jak długa, ZABOLAŁO JAK JASNY PIORUN, a sekundę później siedziałam na podłodze trzymając się za kostkę, przeklinając jak stary krasnoludzki wozak i tłumacząc mężowi, co się stało... Byłam bliska omdlenia z bólu (literalnie - dostałam zawrotów głowy, zrobiło mi się ciemno przed oczami i musiałam chwilę poleżeć, zanim organizm się ogarnął), więc liczyłam się z możliwością, że to zwichnięcie albo nawet złamanie i czeka mnie kilka tygodni w gipsie albo przynajmniej ortezie, o kulach. No, ale standardowa pierwsza pomoc (noga wysoko, obłożyć staw lodem przez ściereczkę) pomogła na tyle, że kostka nie spuchła jakoś bardzo i godzinę po urazie już mogłam ostrożnie kuśtykać. Wielkie uff...

Dwa dni później, kiedy udało mi się dobić do ortopedy (oczywiście prywatnie), nie byłam pewna, czy bardziej się cieszę z tego, że w ogóle mogę chodzić - powolutku, na sztywnej nodze - i nie potrzebuję ortezy, czy frustruję tym, jak długo potrwa dochodzenie do zdrowia... Ale finalnie chyba jednak przeważyła ulga. Stan "nie pójdę na spacer ani po zakupy, ale mogę się samodzielnie przemieszczać po mieszkaniu, ugotować obiad, odkurzyć, a nawet ostrożnie wejść na krzesło i zdjąć książkę z wysokiej półki" nie był nawet tak strasznie uciążliwy w sytuacji, gdzie pogoda i tak zniechęcała do wystawiania nosa na dwór, a deadline'y przykuły mnie do komputera. Bardzo smutno zrobiło się dopiero na wizycie kontrolnej, kiedy ortopeda kategorycznie zalecił mi odwołać wyjazd na WTF-y - co uczyniłam niechętnie, po długich deliberacjach, ale sama widziałam, że ledwo łażę i strach się pakować z taką nogą do pociągu, a zwłaszcza z niego wysiadać. Następnie... w przeddzień odwołanego już wyjazdu nagle nastąpiła skokowa poprawa: przestałam kuśtykać w tempie 90-letniej staruszki, a zaczęłam prawie normalnie chodzić. Oczywiście płakałam gorzkimi łzami (metaforycznie), że WTF-y mi przepadły, ale co począć...

USG wykonane miesiąc po urazie wykazało, że mam konkretnie naderwane więzadło (na szczęście tylko jedno, w najbardziej czarnym scenariuszu mogłyby się rozerwać trzy) oraz obrzęki tu i ówdzie, więc dostałam skierowanie na zabiegi. Sytuacja na dzień dzisiejszy wygląda tak, że nadal bandażuję nogę bandażem elastycznym i grzecznie chodzę na fizykoterapię, gdzie miłe panie dmuchają mi na ten nieszczęsny staw lodowatym powietrzem (AUUU), naświetlają go laserem (tylko troszkę au) i pakują w pole magnetyczne (bez au). Noga nadal boli przy niektórych ruchach, mam drobne problemy ze schodzeniem po schodach i nie mogę się wspiąć na palce, ale z każdym dniem jest lepiej. Ortopeda powiedział, że najlepszym testem sprawności skręconego stawu skokowego jest chodzenie po nierównym podłożu: kiedy będę mogła bez bólu spacerować po wertepach, to będzie sygnał, że mogę wrócić do aktywności sportowej (dopytałam - tak, moje długie spacery i nordic walking liczą się jako aktywność sportowa). Póki co mogę się rehabilitować po emerycku: dreptaniem do sklepu, na pocztę i po osiedlu.

Mam jeden komentarz do całokształtu sytuacji: siła niższa (ta, która dziurawi dętki w rowerach, plami koszule keczupem i zapodziewa ludziom dowody osobiste oraz jest gwiazdą jednej z powieści Marty Kisiel) to zaprawdę podstępna bestia! W swoim ponad czterdziestoletnim życiu zwędrowałam kawał Tatr, Beskidu i Bieszczadów, jako dziecko szalałam na trzepakach i PRL-owskich placach zabaw, w młodości jeździłam na łyżwach tudzież rolkach, na studiach trenowałam taekwon-do i wprawdzie w efekcie tego wszystkiego mam problemy z kolanem, które boli przy większych obciążeniach, ale nawet ono nigdy nie wyłączyło mnie z normalnej aktywności na dłużej niż kilka dni. A potem podczas SCHODZENIA Z KANAPY przydarzył mi się taki wypadek, że prawie pięć tygodni później nadal leczę jego skutki.

I tym pozytywnym akcentem...




2 komentarze:

  1. Anonimowy20.12.21

    O, dobrze,ze chodzisz na zabiegi!.
    Ja sobie palec u nogi kiedyś złamałam o łóżko,drugi o odkurzacz..
    Powodzenia!
    Też mi Gniezna żal...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, tak, tego Gniezna strasznie szkoda :(
      Złamany palec u nogi brzmi dramatycznie! Kurczę! Domowe pielesze to jednak niebezpieczne miejsce ;)

      Usuń