Wspominałam kiedyś, jeszcze na starym blogu, że czasem mam
ochotę napisać coś, co generalnie nie jest w moim stylu. No więc właśnie dziś mi
się zebrało.
Znajoma podzieliła się na Facebooku wpisem o tym, że nie
zdajemy sobie sprawy, jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia. Ona zna
90-letnią staruszkę, która jest szczęśliwa po prostu dlatego, że nie zginęła w
czasie wojny, nie zmarła na żadne choróbsko, wciąż jeszcze żyje i bawi się z
prawnukami. To sympatyczne. Ale wiecie co – ilekroć słyszę taką czy inną wersję lekko
moralizującego dictum „nie marudź, nie narzekaj, tylko ciesz się, że żyjesz, bo
życie to skarb”, mam na końcu języka odpowiedź: „miły bracie, cenię sobie fakt,
że zechciałeś podzielić się radą, ale nie mam ustawowego ani moralnego
obowiązku być szczęśliwym człowiekiem”. A na pewno nie codziennie, przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu.
Nie jestem wierząca, ale jeśli dobrze pamiętam to, czego
mnie uczono dawno temu na religii, to nawet wśród dziesięciu przykazań nie ma
nakazu „Bądź wdzięczny Bogu, panu swemu, za to, że cię stworzył”. Stwórca
przykazuje, żeby nie zabijać, nie kraść, nie cudzołożyć, ale o cieszeniu się
życiem nie ma ani słowa.
Mam prawo być niezadowolona, zmęczona, ponura, mam prawo
przejmować się drobiazgami, którymi ktoś inny by się nie martwił (może dla
równowagi martwi się za to sprawami, które ja mam w głębokim poważaniu). Moje
zmartwienia, moja sprawa, moja skwaszona mina, dziękuję uprzejmie. Nie mieszkam
w USA i nie czuję się zobowiązana do praktykowania zasady „keep smiling”.
Moja posępna słowiańska dusza każe mi bronić prawa do tego,
żeby miewać zły nastrój i nie udawać, że nie (nie muszę czarną chmurą swojej posępności
zatruwać od razu całej dzielnicy, ale nie będę się też zapierać, że wszystko
jest w porządku). I to, czy innym jest gorzej, albo było im gorzej w
przeszłości, ale z tego wyszli, niespecjalnie ma znaczenie. Jak idę do dentysty
z zębem, to leczymy mój ząb, a nie chorą trzustkę pani Kasi z piątego piętra.
Jeśli na drugim krańcu Polski powódź zalała pięć miejscowości, to nie znaczy,
że nie mam moralnego prawa się wkurzać z powodu popsutej spłuczki, i szukać
hydraulika, żeby rzeczoną spłuczkę naprawił.
I coś jeszcze Wam powiem. Nie żyję jeszcze na tym świecie zbyt długo, ale zdążyłam się przekonać, że uśmiechaniem się i wmawianiem całemu
otoczeniu (ze szczególnym uwzględnieniem siebie), że wszystko jest cacy, kiedy
nie jest, i nie, wcale nie ma żadnego kamienia w bucie, podczas gdy kamień tkwi
i uwiera, można sobie i innym zrobić znacznie większą krzywdę, niż skwaszoną
miną o poranku. Howgh.
Jestem z Tobą,dobrze prawisz! Jak mnie ktoś zmusza do optymizmu mam ochotę mu posłać błyskawicę Mocy!
OdpowiedzUsuńChomik
Mru! Trochę niepoważnie: wizja chomika ciskającego błyskawice przyprawiła mnie o szeroki uśmiech :)
UsuńTy nie znasz chomików bojowych!
OdpowiedzUsuńKiedyś mój mąż udawał,ze goni chomika, a ona się odwróciła, stanęła na dwóch łapkach i zrobiła 3 kroczki do przodu.Takie: No,czego?!
Innego postraszyłam gumowym pająkiem,bo wyrywał frędzelki z dywanu.A ona sie z piskiem rzuciła na tego pająka,a potem zawsze,jak koło niego przechodziła, usiłowała odgryźć mu nogi!
Chomik sithowki
Dzielne stworzonka! Ja nigdy nie miałam chomików, tylko myszoskoczki, które są pokojowo nastawione. Mąż miał w dzieciństwie chomika i pamięta, że w jakichś okolicznościach (podawanie lekarstwa?) chomik go mocno pogryzł.
UsuńPotrafią!
OdpowiedzUsuńChomik