Niedawno dałam się namówić na przeczytanie i zrecenzowanie zbioru opowiadań Davida Vanna pt. Legenda o samobójstwie. Książka głośna, częściowo inspirowana faktami, w nieco podobnym stylu jak Szklany klosz Sylvii Plath (tytułowe samobójstwo popełnił ojciec autora), zdobyła sporo nagród. Czytałam ją z ciekawością, bo lubię ponurą, nieoczywistą prozę obyczajową. Nie spełniła moich oczekiwań w stu procentach, a swoje wrażenia po przetrawieniu całości określiłabym jako... skomplikowane. Z jednej strony lubię taką właśnie prozę - zwięzłą, z wyrazistymi obrazami, z ładną i czytelną symboliką (te ryby powracające jak refren!). Z drugiej - bohaterowie Legendy... są tak mi obcy światopoglądowo, tak niesympatyczni i zwyczajnie, po chamsku głupi, że rozpaczliwie brakowało mi empatii. Jako nastolatka zanudziłabym się i przerwałabym lekturę w połowie; teraz z poczucia obowiązku doczytałam do końca, ale czerpiąc z tego wyłącznie satysfakcję intelektualną i ani grama emocjonalnej. Jestem czytelnikiem, a nie krytykiem literackim, i wydaje mi się, że książki czyta się jednak "dla smaku" tudzież przyjemności, a nie dla umęczenia duszy, ale może to znak mojego plebejskiego gustu... Jedno, co tej książce zaliczę na plus, to że faktycznie zapada w pamięć (zwłaszcza opis tego, jak jeden z bohaterów targał ze sobą gnijące zwłoki w śpiworze). Bardziej stonowany (żeby nie rzec - dyplomatyczny) zapis moich wrażeń z lektury Legendy o samobójstwie znajdziecie w Esensji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz