2019-09-17

Copernicon 2019 - sobota



Oto obiecana druga część relacji z Coperniconu 2019. Część pierwszą znajdziecie tutaj.

W sobotę czekał mnie przede wszystkim dosyć męczący maraton paneli. Pierwszy z nich - panel ekologiczny pt. To kiedy ten „Mad Max”? - rozpoczął się o dziesiątej. Udział wzięli: Robert E. Wegner, Cezary Zbierzchowski, Dominika Tarczoń i niżej podpisana, dyskusję moderował Artur Olchowy. Mieliśmy debatować przede wszystkim o efekcie cieplarnianym, a dyskusja rozpoczęła się od pytania, jakie oznaki kryzysu klimatycznego widzimy już dzisiaj i za ile lat zrobi się naprawdę źle. Wspomniałam o topnieniu czap lodowych w pobliżu biegunów i podnoszeniu się poziomu mórz, a także o pozytywnych sprzężeniach zwrotnych, które nakręcają zmiany klimatyczne (np. wzrost średnich temperatur na Ziemi = więcej susz = więcej pożarów lasów = więcej uwolnionego dwutlenku węgla). Momentami trochę odchodziliśmy od tematu (np. na samym początku dyskusja zdryfowała na zagadnienie smogu). Robert E. Wegner wetknął kij w mrowisko, wysuwając prowokacyjną tezę, że lasy nie pomagają zapobiegać kryzysowi klimatycznemu, bo jedno stare drzewo produkuje prawie tyle samo dwutlenku węgla ile wiąże (nie wiem, skąd zaczerpnął te dane). Usiłowałam z nim polemizować (liście zrzucane przez drzewa w klimacie umiarkowanym nie zamieniają się w dwutlenek węgla w ciągu jednego sezonu, poza tym drzewa pomagają w retencji wody oraz wytwarzają mikroklimat, obniżając temperaturę w cieniu). Rozmawialiśmy o tym, jakie mechanizmy napędzają kryzys klimatyczny (zużycie energii, deforestacja, transport lotniczy, produkcja plastiku) i czy zwykły konsument może cokolwiek zrobić, żeby poprawić sytuację. Z sali padały komentarze i uwagi, np. jeden ze słuchaczy zwrócił uwagę na problem jedzenia mięsa, a inny wspomniał, że najmniejszy ślad węglowy ma żywność produkowana lokalnie. Cezary Zbierzchowski stał na stanowisku, że uratować Ziemię może tylko energetyka atomowa, polecał też książkę popularnonaukową „Nauka o klimacie”.

W panelu o debiutach literackich pt. I wanna be a writer! uczestniczyli oprócz mnie jeszcze Andrzej Pilipiuk, Arkady Saulski, Marcin Podlewski, Kacper Kotulak, JeRzy Rzymowski oraz Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka bloga Zwierz popkulturalny i powieści Dwóch panów z branży (na samym początku panelu została zapytana „czy jesteś Katarzyną, czy Zwierzem” i odpowiedziała, że Katarzyną). Andrzej Pilipiuk zaczął od stwierdzenia, że autor, który chce pisać hobbystycznie, nic nie musi, natomiast autor, który chce się utrzymywać z pisania, powinien się nastawić na to, że przez najbliższe 10 lat musi pisać 2-3 książki rocznie. Opowiedział też o początkach swojej przygody z pisarstwem, o tym, jak Paweł Siedlar spotkał na plaży wariata piszącego w kajecie kolejne rozdziały dzieła pt. Norweski dziennik i o współpracy z magazynem Fenix. JeRzy zachwalał młodym pisarzom portal fantastyka.pl (okazało się przy okazji, że Kacper zaczynał swoją przygodę z pisaniem właśnie tam) oraz wyjaśnił, dlaczego vanity publishing to bardzo zły pomysł. Polecał też pisanie opowiadań jako świetny trening przed pisaniem powieści, z czym się zgadzam. Kasia i Arkady podzielili się kilkoma anegdotami z własnego doświadczenia. Kasia podkreśliła też, żeby nie przeceniać znaczenia debiutanckiej książki, bo debiut to dopiero początek literackiej drogi. Ja podsumowałam złotą myślą, że pisanie książek to maraton, a nie sprint.

Panel Hardej Hordy o czternastej prowadziła Agnieszka Zygmunt ubrana w sukienkę w tukany, a udział wzięły: Magdalena Kubasiewicz, Aleksandra Janusz, Milena Wójtowicz, Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Ewa Białołęcka i niżej podpisana. Najpierw z przymrużeniem oka tłumaczyłyśmy, jakie mamy podejście do palenia mężczyzn na stosie. Konsensus był taki, że jeśli postanowimy kiedyś spalić jakiegoś szowinistę, będziemy umiały profesjonalnie pozbyć się zwłok, a tak na serio – nie, nie wyruszyłyśmy na krucjatę przeciwko połowie ludzkości, zrzeszyłyśmy się dla siebie, a nie przeciwko mężczyznom. Kiedy o 14:20 padło pytanie „czy kiedykolwiek czułyście się dyskryminowane jako pisarki fantastyki”, dziewczyny zaczęły przytaczać tyle przykładów różnych dziwnych sytuacji (stosunkowo łagodnym przykładem są recenzje komentujące wygląd autorki), że temat wyczerpałyśmy o 15:20... Aneta opowiedziała, jak Pewne Wydawnictwo zaproponowało jej sesję topless z dwoma nagimi modelami, a Ewa – jak SuperNOWA zażądała od niej 2000 dolarów za zwrot praw do Tkacza iluzji (skończyło się to przepisywaniem całej książki od nowa). Tradycyjnie mówiłyśmy też o tym, co nam daje Harda Horda: znacznie szersze możliwości promocji, możliwość konsultowania z koleżankami różnych zagadnień (np. czy zombie może pogryźć bohaterkę do krwi przez spodnie od dresu, albo jak opracować odżywczą dietę dla zombie zawierającą te same składniki co ludzki mózg), mnóstwo pozytywnej motywacji, wsparcie, głaski i pierniczki. W drugiej godzinie panelu Aneta przejęła mikrofon i wygłosiła małe, ogniste feministyczne przemówienie. Podpisałyśmy też kilkanaście egzemplarzy antologii Harda horda i zapowiedziałyśmy, że prace nad antologią nr 2 już trwają.

Z panelu Wydawanie w czasach Instagramu, który zaczynał się o szesnastej, niestety zwagarowałam, bo po sześciu godzinach panelowania zwyczajnie nie starczyło mi sił. Odpoczęłam na korytarzu, zjadłam bułkę, potem drugą bułkę, napiłam się wody i odżyłam na tyle, żeby pójść o siedemnastej na prelekcję Marcina Lewandowskiego Bestiariusz średniowieczny. Prelekcja miała formę pokazu slajdów - szkoda, że ze słabo czytelnym tekstem (możliwe, że zawinił rzutnik). Poznaliśmy krótką charakterystykę takich bestii jak bazyliszek (który wg wierzeń zabijał straszliwym smrodem, a pokonać go mogła łasica), wiwerna, amfisbena, smok i feniks, a także dziwnych legendarnych ras, jak jednonogowie, blemmjowie (bezgłowi ludzie, którzy mają oczy i usta na klatce piersiowej i są kanibalami) czy kynocefalowie (ludzie z głowami psów, uzbrojeni w dzidy, wspomina o nich Psałterz kijowski). Z wielu ciekawych informacji, jakie padły, zapamiętałam, że ilustracje w średniowiecznych bestiariuszach były zawsze utrzymane w tej samej tonacji barwnej (złoto, czerwień, błękit).

Po osiemnastej poszłam z Olą Janusz przejść się trochę po toruńskiej starówce i zrobiłam jej zdjęcie na tle panelu coperniconowego przy Collegium Minus, bo w swojej niebieskiej kurteczce ładnie do niego pasowała kolorystycznie. Potem udałam się na prelekcję popularnonaukową W co wierzą złoczyńcy? Prelekcja odbywała się w Collegium Minus, w małej salce, do której wcisnęło się około pięćdziesięciu osób – mniej więcej jedna trzecia obecnych siedziała na podłodze, zajmując dosłownie każdy metr kwadratowy wolnego miejsca. Prowadzący trochę się spóźnił, ale kiedy już przyszedł, mówił bardzo ciekawie. Omówił rytuały inicjacyjne w mafii sycylijskiej i chińskich triadach, mity założycielskie triad, yakuzy i mafii Afryki Południowej, obyczaje panujące wśród przestępców Afryki Południowej (podział na „złotych”, czyli wojowników, i „srebrnych”, którzy im usługują) oraz kult Santa Muerte w Meksyku, gdzie kartele narkotykowe są praktycznie bezkarne, policja skorumpowana i wielu obywateli budząc się rano nie ma pewności, czy przeżyją kolejny dzień.

O dwudziestej musiałam jeszcze się skupić i poprowadzić swoją drugą prelekcję – Przyczajony gwóźdź, ukryte powrósło: czary i przesądy w hodowli zwierząt. Opowieści o przesądach dotyczących hodowli owiec i bydła w Karpatach jak zwykle wzbudziły wesołość, zwłaszcza metoda wykrywania czarownic za pomocą deski z trumny. (Metoda polegała na tym, żeby wziąć deskę z trumny i patrzeć przez dziurę na sęku na kobiety idące w niedzielę do kościoła: ta, która ma na głowie wiadro, jest czarownicą...) Po dwudziestej pierwszej zmęczona, ale szczęśliwa ruszyłam w powrotną drogę do hotelu. I tak zakończyła się moja przygoda z Coperniconem 2019. Mam nadzieję, że za rok uda mi się wrócić do Torunia na Copernicon 2020.

A oto zdjęcia:


Aneta Jadowska, Marta Kisiel i Ewa Białołęcka przed panelem Hordy.


Od lewej: Agnieszka Zygmunt, Magdalena Kubasiewicz, Milena Wójtowicz, Aneta Jadowska i Marta Kisiel.


Publiczność na panelu Hardej Hordy.


Marta, Ewa i ja (zdjęcie z prywatnego archiwum Magdy Kubasiewicz).


Milena i Magda.


Ola z bannerem Coperniconu.


Najbardziej zatłoczona sala na tym konwencie (prelekcja W co wierzą złoczyńcy?)



4 komentarze:

  1. Anonimowy17.9.19

    Mnie te opowieści dziewczyn na HH przygnębiły -aż tyle, aż tak?
    Zawsze miło Cie posłuchać.Na psychologii T.Starka też był tłum i na erotyce.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście stoję na stanowisku, że fandom jako całokształt to fajne miejsce, a na przejawy szowinizmu można się tam natknąć znacznie rzadziej niż w wielu innych środowiskach, ale wygląda na to, że idioci trafiają się częściej niż podejrzewałam...

      Usuń
  2. To funkcja czasu. Im więcej czasu, tym więcej takich zdarzeń, one się nie przytrafiają tak często. Jeśli zgromadzisz w jednym miejscu X autorek z kilku-kilkunastoletnim doświadczeniem, to się ich trochę nazbiera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też prawda! Inna sprawa, że ja chyba mam tendencję do interpretowania takich sytuacji po linii osobistej - że ktoś ma problem konkretnie ze mną, Agnieszką H., a nie z kobietami w ogólności - dlatego mogę odruchowo bagatelizować incydenty szowinizmu, uznając je za przejaw jakichś personalnych animozji.

      Usuń