Oto obiecana druga część relacji z Coperniconu 2019. Część pierwszą znajdziecie tutaj.
W
sobotę czekał mnie przede wszystkim dosyć męczący maraton
paneli. Pierwszy z nich - panel ekologiczny pt. To kiedy ten „Mad
Max”? - rozpoczął się o
dziesiątej. Udział wzięli: Robert E. Wegner, Cezary Zbierzchowski,
Dominika Tarczoń i niżej podpisana, dyskusję moderował Artur
Olchowy. Mieliśmy debatować przede wszystkim o efekcie
cieplarnianym, a dyskusja rozpoczęła się od pytania, jakie oznaki
kryzysu klimatycznego widzimy już dzisiaj i za ile lat zrobi się
naprawdę źle. Wspomniałam o topnieniu czap lodowych w pobliżu
biegunów i podnoszeniu się poziomu mórz, a także o pozytywnych
sprzężeniach zwrotnych, które nakręcają zmiany klimatyczne (np.
wzrost średnich temperatur na Ziemi = więcej susz = więcej pożarów
lasów = więcej uwolnionego dwutlenku węgla). Momentami trochę
odchodziliśmy od tematu (np. na samym początku dyskusja zdryfowała
na zagadnienie smogu). Robert E. Wegner wetknął kij w mrowisko,
wysuwając prowokacyjną tezę, że lasy nie pomagają zapobiegać
kryzysowi klimatycznemu, bo jedno stare drzewo produkuje prawie tyle samo dwutlenku węgla ile wiąże (nie wiem, skąd zaczerpnął te dane). Usiłowałam z nim
polemizować (liście zrzucane przez drzewa w klimacie umiarkowanym
nie zamieniają się w dwutlenek węgla w ciągu jednego sezonu, poza tym drzewa pomagają w retencji wody oraz wytwarzają mikroklimat,
obniżając temperaturę w cieniu). Rozmawialiśmy o tym, jakie
mechanizmy napędzają kryzys klimatyczny (zużycie energii,
deforestacja, transport lotniczy, produkcja plastiku) i czy zwykły
konsument może cokolwiek zrobić, żeby poprawić sytuację. Z sali
padały komentarze i uwagi, np. jeden ze słuchaczy zwrócił uwagę
na problem jedzenia mięsa, a inny wspomniał, że najmniejszy ślad
węglowy ma żywność produkowana lokalnie. Cezary Zbierzchowski
stał na stanowisku, że uratować Ziemię może tylko energetyka
atomowa, polecał też książkę popularnonaukową „Nauka o
klimacie”.
W
panelu o debiutach literackich pt. I wanna be a writer!
uczestniczyli oprócz mnie jeszcze Andrzej Pilipiuk, Arkady Saulski,
Marcin Podlewski, Kacper Kotulak, JeRzy Rzymowski oraz Katarzyna
Czajka-Kominiarczuk, autorka bloga Zwierz popkulturalny i
powieści Dwóch panów z branży (na
samym początku panelu została zapytana „czy jesteś Katarzyną,
czy Zwierzem” i odpowiedziała, że Katarzyną). Andrzej Pilipiuk
zaczął od stwierdzenia, że autor, który chce pisać
hobbystycznie, nic nie musi, natomiast autor, który chce się
utrzymywać z pisania, powinien się nastawić na to, że przez
najbliższe 10 lat musi pisać 2-3 książki rocznie. Opowiedział
też o początkach swojej przygody z pisarstwem, o tym, jak Paweł Siedlar spotkał na plaży wariata piszącego w kajecie
kolejne rozdziały dzieła pt. Norweski dziennik
i o współpracy z magazynem Fenix.
JeRzy zachwalał młodym pisarzom portal fantastyka.pl (okazało się
przy okazji, że Kacper zaczynał swoją przygodę z pisaniem właśnie
tam) oraz wyjaśnił, dlaczego vanity publishing
to bardzo zły pomysł. Polecał też pisanie opowiadań jako świetny
trening przed pisaniem powieści, z czym się zgadzam. Kasia i Arkady
podzielili się kilkoma anegdotami z własnego doświadczenia. Kasia
podkreśliła też, żeby nie przeceniać znaczenia debiutanckiej
książki, bo debiut to dopiero początek literackiej drogi. Ja
podsumowałam złotą myślą, że pisanie książek to maraton, a
nie sprint.
Panel
Hardej Hordy o czternastej prowadziła Agnieszka Zygmunt ubrana w
sukienkę w tukany, a udział wzięły: Magdalena Kubasiewicz,
Aleksandra Janusz, Milena Wójtowicz, Aneta Jadowska, Marta Kisiel,
Ewa Białołęcka i niżej podpisana. Najpierw z przymrużeniem oka
tłumaczyłyśmy, jakie mamy podejście do palenia mężczyzn na
stosie. Konsensus był taki, że jeśli postanowimy kiedyś spalić
jakiegoś szowinistę, będziemy umiały profesjonalnie pozbyć się
zwłok, a tak na serio – nie, nie wyruszyłyśmy na krucjatę
przeciwko połowie ludzkości, zrzeszyłyśmy się dla siebie, a nie
przeciwko mężczyznom. Kiedy o 14:20 padło pytanie „czy
kiedykolwiek czułyście się dyskryminowane jako pisarki
fantastyki”, dziewczyny zaczęły przytaczać tyle przykładów
różnych dziwnych sytuacji (stosunkowo łagodnym przykładem są
recenzje komentujące wygląd autorki), że temat wyczerpałyśmy o
15:20... Aneta opowiedziała, jak Pewne Wydawnictwo zaproponowało
jej sesję topless z dwoma nagimi modelami, a Ewa – jak SuperNOWA
zażądała od niej 2000 dolarów za zwrot praw do Tkacza
iluzji (skończyło się to
przepisywaniem całej książki od nowa). Tradycyjnie mówiłyśmy
też o tym, co nam daje Harda Horda: znacznie szersze możliwości
promocji, możliwość konsultowania z koleżankami różnych
zagadnień (np. czy zombie może pogryźć bohaterkę do krwi przez
spodnie od dresu, albo jak opracować odżywczą dietę dla zombie
zawierającą te same składniki co ludzki mózg), mnóstwo
pozytywnej motywacji, wsparcie, głaski i pierniczki. W drugiej
godzinie panelu Aneta przejęła mikrofon i wygłosiła małe,
ogniste feministyczne przemówienie. Podpisałyśmy też kilkanaście
egzemplarzy antologii Harda horda
i zapowiedziałyśmy, że prace nad antologią nr 2 już trwają.
Z
panelu Wydawanie w czasach Instagramu,
który zaczynał się o szesnastej, niestety zwagarowałam, bo
po sześciu godzinach panelowania zwyczajnie nie starczyło mi sił. Odpoczęłam na korytarzu, zjadłam bułkę, potem drugą bułkę,
napiłam się wody i odżyłam na tyle, żeby pójść o siedemnastej
na prelekcję Marcina Lewandowskiego Bestiariusz
średniowieczny. Prelekcja miała
formę pokazu slajdów - szkoda, że ze słabo czytelnym tekstem (możliwe, że zawinił rzutnik).
Poznaliśmy krótką charakterystykę takich bestii jak bazyliszek
(który wg wierzeń zabijał straszliwym smrodem, a pokonać go mogła
łasica), wiwerna, amfisbena, smok i feniks, a także dziwnych
legendarnych ras, jak jednonogowie, blemmjowie (bezgłowi ludzie,
którzy mają oczy i usta na klatce piersiowej i są kanibalami) czy
kynocefalowie (ludzie z głowami psów, uzbrojeni w dzidy, wspomina o
nich Psałterz kijowski).
Z wielu ciekawych informacji, jakie padły, zapamiętałam, że
ilustracje w średniowiecznych bestiariuszach były zawsze utrzymane
w tej samej tonacji barwnej (złoto, czerwień, błękit).
Po
osiemnastej poszłam z Olą Janusz przejść się trochę po
toruńskiej starówce i zrobiłam jej zdjęcie na tle panelu
coperniconowego przy Collegium Minus, bo w swojej niebieskiej kurteczce ładnie do niego pasowała
kolorystycznie. Potem udałam się na prelekcję popularnonaukową W
co wierzą złoczyńcy?
Prelekcja odbywała się w Collegium Minus, w małej salce, do której
wcisnęło się około pięćdziesięciu osób – mniej więcej
jedna trzecia obecnych siedziała na podłodze, zajmując dosłownie
każdy metr kwadratowy wolnego miejsca. Prowadzący trochę się
spóźnił, ale kiedy już przyszedł, mówił bardzo ciekawie.
Omówił rytuały inicjacyjne w mafii sycylijskiej i chińskich
triadach, mity założycielskie triad, yakuzy i mafii Afryki
Południowej, obyczaje panujące wśród przestępców Afryki
Południowej (podział na „złotych”, czyli wojowników, i
„srebrnych”, którzy im usługują) oraz kult Santa Muerte w
Meksyku, gdzie kartele narkotykowe są praktycznie bezkarne, policja
skorumpowana i wielu obywateli budząc się rano nie ma pewności,
czy przeżyją kolejny dzień.
O
dwudziestej musiałam jeszcze się skupić i poprowadzić swoją drugą prelekcję – Przyczajony gwóźdź, ukryte powrósło:
czary i przesądy w hodowli zwierząt.
Opowieści o przesądach dotyczących hodowli owiec i bydła w
Karpatach jak zwykle wzbudziły wesołość, zwłaszcza metoda
wykrywania czarownic za pomocą deski z trumny. (Metoda polegała na
tym, żeby wziąć deskę z trumny i patrzeć przez dziurę na sęku
na kobiety idące w niedzielę do kościoła: ta, która ma na głowie
wiadro, jest czarownicą...) Po dwudziestej pierwszej zmęczona, ale szczęśliwa ruszyłam w
powrotną drogę do hotelu. I tak zakończyła się moja przygoda z
Coperniconem 2019. Mam nadzieję, że za rok uda mi się wrócić do
Torunia na Copernicon 2020.
A oto zdjęcia:
Aneta Jadowska, Marta Kisiel i Ewa Białołęcka przed panelem Hordy.
Od lewej: Agnieszka Zygmunt, Magdalena Kubasiewicz, Milena Wójtowicz, Aneta Jadowska i Marta Kisiel.
Publiczność na panelu Hardej Hordy.
Marta, Ewa i ja (zdjęcie z prywatnego archiwum Magdy Kubasiewicz).
Milena i Magda.
Ola z bannerem Coperniconu.
Najbardziej zatłoczona sala na tym konwencie (prelekcja W co wierzą złoczyńcy?)
Mnie te opowieści dziewczyn na HH przygnębiły -aż tyle, aż tak?
OdpowiedzUsuńZawsze miło Cie posłuchać.Na psychologii T.Starka też był tłum i na erotyce.
Chomik
Osobiście stoję na stanowisku, że fandom jako całokształt to fajne miejsce, a na przejawy szowinizmu można się tam natknąć znacznie rzadziej niż w wielu innych środowiskach, ale wygląda na to, że idioci trafiają się częściej niż podejrzewałam...
UsuńTo funkcja czasu. Im więcej czasu, tym więcej takich zdarzeń, one się nie przytrafiają tak często. Jeśli zgromadzisz w jednym miejscu X autorek z kilku-kilkunastoletnim doświadczeniem, to się ich trochę nazbiera.
OdpowiedzUsuńTeż prawda! Inna sprawa, że ja chyba mam tendencję do interpretowania takich sytuacji po linii osobistej - że ktoś ma problem konkretnie ze mną, Agnieszką H., a nie z kobietami w ogólności - dlatego mogę odruchowo bagatelizować incydenty szowinizmu, uznając je za przejaw jakichś personalnych animozji.
Usuń