2020-06-26

Wieści w końcówce czerwca





Data premiery piątego tomu "Teatru węży" zbliża się wielkimi krokami, ale nie tak szybko, jak wyjazd do Komańczy, na który planuje mnie porwać miauż już w najbliższy poniedziałek - 29 czerwca. Pełzająca epidemia w Polsce trochę nas niepokoi (zwłaszcza że po wyborach prezydenckich może przestać być pełzająca), ale nie zanosi się na to, by sytuacja miała się poprawić przed wrześniem, więc ryzyk fizyk, tym bardziej że zarówno w województwie lubelskim, jak i w podkarpackim zachorowań jest niewiele. Wybywamy na dziesięć dni, planujemy wędrować po lasach, wspiąć się na Chryszczatą i odwiedzić ponownie Jeziorka Duszatyńskie, a co jeszcze, to się zobaczy. Trzy lata temu trochę baliśmy się niedźwiedzia, który buszował w okolicach Komańczy - przy wejściu na jeden ze szlaków stały tablice ostrzegawcze, a gospodyni ostrzegała nas, że jacyś turyści napatoczyli się na tego misia i musieli uciekać. Ciekawe, czy nadal żyje i buszuje!

Zastanawiałam się, co jeszcze ciekawego wykluło się u mnie ostatnio, czy to na polu pisarskim, czy na innych polach. W tym pechowym koronaczerwcu bez konwentów mogę meldować głównie o tym, że siedzę w fotelu i tłumaczę (chyba że akurat przyjmuję opowiadania przysłane do Esensji, odrzucam opowiadania przysłane do Esensji albo piszę propozycję wydawniczą... ale o tym na razie ciii!). Inna sprawa, że rok bez wyjazdów obnażył niewygodną prawdę: konwenty czy targi książki są co prawda przyjemne i inspirujące, ale też czasożerne i energożerne jak jasny piorun. Rezygnując z konwentowania można ten czas i energię przeznaczyć na inne cele... no i nie ukrywam, że kiedy już pandemia się skończy, będzie to dla mnie trudny orzech do zgryzienia. Zobaczymy.

Próbuję się trochę zmobilizować i uruchomić sportowo przed górami, ale przez nieruchawą pandemiczną wiosnę i tak pewnie będą mnie w Komańczy boleć kolana... Wyszłam dzisiaj na nordic walking jedną ze swoich standardowych tras podmiejskich przez pola, a tam deszcze zrobiły swoje - pełno kałuż i rzesze wędrujących pomrowów (fe).

Z pozytywów mogę się pochwalić, że mam już całkiem szczegółowy konspekt kolejnej książki - bez Krzyczącego, bez fantastyki - tylko na razie blokuje mnie znajomy paraliż "jak ja to napiszę, jak mam zacząć, aaa, brakuje mi słów". Co ja bym dała, żeby po rozplanowaniu tekstu umieć po prostu siadać i pisać zamiast męczyć się z poczuciem, że co prawda umiem wymyślić fabułę, ale po 21 latach od debiutu nadal nie do końca wiem, jak się dzierga sensowne zdania!

Tymczasem dział literacki Esensji żyje i poleca kolejne opowiadanie:

Marcin Pindel - Zerwany kwiat

To historia bez grama fantastyki, z wątkiem historycznym i z Nowym Targiem w tle. Poniżej fragmencik na zachętę.

"Ulewa złapała mnie na Placu Słowackiego. Grube krople deszczu zaczęły bębnić w baldachim liści nad moją głową. Nie miałem ze sobą parasola, szczęściem do celu byłomiałem już niedaleko. Pozostawało tylko wyskoczyć spomiędzy dających względnie komfortowe schronienie drzew i przebiec sprintem jakieś sto metrów.


Odczekałem jeszcze chwilę w nadziei, że ulewa choć trochę złagodnieje, lecz na próżno; wcześniejsze słabe, łagodzone przez liście odpryski grubych kropel zamieniły się w gęsty strumień lecący wprost na moją głowę i ramiona.

Raz kozie śmierć…

Wziąłem głębszy oddech i puściłem się biegiem w ulicę Kościelną. Wzdłuż murów okalających świątynię dotarłem do dzwonnicy bramnej, gdzie odbiłem w prawo. Krótka uliczka Świętej Katarzyny wiodła wprost do rynku, na rogu którego znajdowała się interesująca mnie kamienica.

Ledwie pół minuty w deszczu, a ja już cały ociekałem wodą. Ach, te majowe ulewy… Bez zastanowienia pchnąłem drzwi kamienicy; na szczęście okazały się otwarte.

– Które to było piętro? – mruknąłem sam do siebie. – Zdaje się, że ostatnie.

Ruszyłem w górę schodów, sunąc dłonią po drewnianej poręczy. Na każdym z kolejnych półpięter zerkałem przez okno na pogrążone w strugach deszczu miasto. Lubiłem taką pogodę, nawet jeśli czasem stawałem się jej ofiarą. Przynajmniej gorąca kawa smakowała po takiej przygodzie jeszcze lepiej niż zazwyczaj.

Skończywszy wspinaczkę, stanąłem przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Z podziwem przyjrzałem się ich bogatym żłobieniom, po czym zastukałem."



Przypomnę też, korzystając z okazji, że Esensja nieustająco zachęca do przysyłania opowiadań (byle mieszczących się w limicie objętości - do 50 tys znaków ze spacjami), bo ostatnimi czasy jakoś nie widujemy nadmiaru ciekawych tekstów! Więcej informacji tutaj.



1 komentarz:

  1. Anonimowy29.6.20

    Powodzenia z wyjazdem,ale macie super!!
    Żeby nie padało,a misie były daleko.Odpoczywaj.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń