Słuchajcie, co tu dużo mówić: jest źle. Nawet jeśli nie
wszyscy boimy się koronacji, to albo uważnie śledzimy sytuację w kraju, albo w trosce o własne
zdrowie psychiczne staramy się zamykać oczy i nie patrzeć. Iluś moich znajomych
albo właśnie choruje na covid, albo jest w trakcie zdrowienia, albo zamartwiają
się losem bliskich leżących w szpitalu. Wprawdzie SARS-Co-V2 to słaby zawodnik
w porównaniu z bakteriami dżumy, cholery albo wirusem ospy prawdziwej, ale dla nas żyjących
w XXI wieku szokiem pozostaje samo doświadczenie epidemii, nawet takiej ze
śmiertelnością rzędu 2% (dla przypomnienia: nieleczona ospa prawdziwa miała
śmiertelność od 25 do 50% u osób nieszczepionych, dżuma dymienicza ok. 90%,
dżuma płucna blisko 100%) i załamywania się systemu opieki zdrowotnej (jeszcze na
początku ubiegłego wieku śmierć w domu, bez opieki lekarskiej nie była niczym
niezwykłym niezależnie od tego, czy akurat trwała jakaś epidemia, czy nie). Zdawało się, że w roku 2020, w czasach pokoju i dobrobytu my, mieszkańcy krajów rozwiniętych żyjemy w stosunkowo bezpiecznej bańce - cóż, pandemia zweryfikowała to przekonanie.
Podczas gdy krzywa zgonów cichutko, ale nieubłaganie rośnie, polski net w coraz większym stopniu przypomina wrzący gar
pełen dramatycznych doniesień ze szpitali oraz politycznych przepychanek
(najnowszy gorący temat – państwowe wsparcie dla artystów, czyli komu władza
chce zrekompensować sute kwoty utraconych dochodów). Tymczasem szaremu
obywatelowi, który nie pracuje w opiece zdrowotnej ani w Sanepidzie, pozostaje
w zasadzie tylko unikać niekoniecznych spotkań z ludźmi, nosić maseczkę, dbać o
odporność i wyrabiać PKB, o ile nie zalicza się do tych, których pandemia pozbawiła źródła dochodów. Jeśli macie możliwość, wpłaćcie grosik na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, a poza tym nieustająco trzymajcie się ciepło i
uważajcie na siebie. Na dniach postaram się napisać tu coś bardziej
optymistycznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz