Czas biegnie, sprawy się nawarstwiają... Ewidentnie nadszedł moment, żebym po raz kolejny przemyślała taktykę prowadzenia bloga, bo nie ma nadziei, żebym w dającej się przewidzieć przyszłości znalazła energię na dłuższe wpisy (a trochę tematów się nazbierało, choćby podzielenie się wrażeniami z czytanych ostatnio książek).
Z wieści bieżących:
- Piszę opowiadanie do kolejnego projektu realizowanego przez Hardą Hordę we współpracy z wydawnictwem SQN. Ten tekst (roboczo zatytułowany "Potwór i nić") ładnie ilustruje kręte i kapryśne ścieżki, jakimi chadza inspiracja. Bazą dla pomysłu miał być mit o Tezeuszu i minotaurze; wyjściowo chciałam na tym fundamencie osadzić opowiadanie dark fantasy z uniwersum Zmroczy, z udziałem Adriena de Vere. Miałam w notatkach szkic fabuły, ale rozwinięcie go szło mi wyjątkowo opornie, więc spróbowałam ten pomysł przełożyć na cyberpunkowe realia (turniej cybersportu w wirtualnej rzeczywistości, w grze fantasy), ale to nadal nie było "to". A potem, ponieważ czytałam akurat książkę dokumentalną "O północy w Czarnobylu" Adama Highbottoma, na podstawie której powstał słynny serial HBO z 2019 r., w mojej głowie nastąpiło gwałtowne iskrzenie neuronów (uwielbiam takie momenty nieco pijanego olśnienia twórczego na trzeźwo). Mój mózg wrzucił do generatora fabuł hasła "potwór w labiryncie" i "miasto Prypeć", dołożył realia tych tekstów Marka Huberatha, których akcja rozgrywa się w koloniach planetarnych, gdzie nastąpiło wtórne uwstecznienie cywilizacyjne ("Maika Ivanna", "Spokojne, słoneczne miejsce lęgowe", "Vatran Auraio")... i WYMYŚLIŁ. Wymyślił fabułę, która zaczęła się układać na papierze całkiem zgrabnie i bez większego oporu. Opko byłoby już gotowe, gdybym się ciut bardziej sprężyła w połowie lutego - musiałam je odłożyć na bok napisane w 80%, bo #życie. Dokończę je, kiedy tylko uda mi się znów wygospodarować dwa-trzy wolne dni.
- W niedzielę 20 marca zamierzam się pojawić na wiosennej edycji Warszawskich Targów Fantastyki. W grudniu musiałam odwołać zaplanowane tam spotkanie, bo nie zdążyłam doleczyć skręconej kostki; mam nadzieję, że tym razem żadne pechowe okoliczności nie staną na przeszkodzie, bo bardzo się już stęskniłam do ludzi i brakuje mi imprez okołofantastycznych.
- Po dwóch latach tej nieszczęsnej pandemii, teraz na początku lutego zaliczyłam w końcu bliskie spotkanie z chińskim wirusem. Bez oficjalnej diagnozy, bo zrobiliśmy z mężem zmyłę pt. "Mamy objawy przeziębieniowe, a w teście antygenowym wyszły dwie kreski? Ok, nigdzie tego nie zgłaszamy, izolujemy się w mieszkaniu i udajemy, że to nie nasz covid". Byliśmy miesiąc po trzecim szczepieniu i skończyło się zasadniczo na katarze. Miauż mój jeden dzień przeborsukował pod kocem z gorączką, po nocy gorączka mu spadła, więc usiadł do komputera i zajął się robieniem 70. (słownie: SIEDEMDZIESIĘCIU!) wzorów strukturalnych do artykułu, co mu zapewniło zajęcie na prawie cały okres izolacji. Z kolei ja heroicznie upiekłam po raz pierwszy w życiu domowy chleb na suchych drożdżach, kiedy po tygodniu tkwienia w zamknięciu zabrakło nam pieczywa. Wyszedł smaczny!
Tak czy inaczej jesteśmy już zdrowi, w niezłej formie i chyba udało nam się uniknąć jakichś przeciągających się przebojów z long covidem - bardzo nas to cieszy.
Z wiosną klują mi się różne perspektywy i plany, ale za wcześnie jeszcze, żeby o nich pisać. Na dniach będę reklamować marcowy numer "Nowej Fantastyki" - leitmotivem numeru jest tym razem fantastyka ekologiczna.
Koty mają się dobrze, ale niestety ich rywalizacja o terytorium zaostrzyła się ostatnimi czasy - Sammet brzydko się zachowuje w stosunku do Ofelii, może dlatego, że rywalka się starzeje. Na zdjęciu walka psychologiczna o wiklinowe krzesło w salonie moich rodziców.
Czyli wszystko dobrze.Uff!!!
OdpowiedzUsuńChomik
Nawet bardzo dobrze, tylko mam teraz w końcówce lutego więcej niż zwykle spraw na głowie i trochę #nieogarniam!
UsuńWierzę w Ciebie! No i łapię kciuki za tę odwlekaną w nieskończoność Warszawę...
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak strasznie mi zależy! Te ostatnie dwa lata prawie bez wyjazdów, z jednym tylko wypadem do Zielonej Góry, to były frustrujące dwa lata. A przed poprzednią edycją WTF-ów mogłam się spodziewać naprawdę każdego możliwego pecha, z deltą na czele, ale nie kurde skręcenia kostki z naderwaniem więzadła WE WŁASNYM MIESZKANIU PODCZAS SCHODZENIA Z KANAPY!
Usuń