Zalinkowałam swój poprzedni wpis o introwersji na Facebooku
i wywiązała się pod nim sympatyczna dyskusja o związku pomiędzy introwersją a
samooceną. O ile bardzo mi się podoba stwierdzenie, że „człowiek inteligentny
nigdy nie nudzi się sam ze sobą, bo zawsze jest w dobrym towarzystwie”, to
jednak moim zdaniem nie da się sprawy uprościć do stwierdzenia, że
ekstrawertycy mają niższą samoocenę, więc lepiej czują się w grupie, bo to im
daje poczucie akceptacji i przynależności.
W niektórych przypadkach – może. Ale obserwacja,
doświadczenie i intuicja mówią mi, że sprawa jest znacznie bardziej
skomplikowana. Zamiłowanie do intensywnego wchodzenia w interakcje wcale nie musi
wynikać z tego, że ktoś poszukuje akceptacji, bo ekstrawersja nie dotyczy tylko
relacji towarzyskich, ale też na przykład zamiłowania do pracy, która wymaga
ciągłych kontaktów z ludźmi. Można być ekstrawertykiem o silnym charakterze,
który nie szuka grupy mogącej go „przygarnąć”, tylko przejmuje nad grupą
kontrolę i sam kreuje trendy. Można być ekstrawertykiem skrajnie nieśmiałym,
który wstydzi się lub boi dołączyć do grupy, ale boli go dusza, kiedy jest sam.
Zdarzają się też introwertycy z marną samooceną, którzy unikają przebywania
wśród ludzi, bo w samotności czują się bezpieczniej. Różnica jest taka, że
nieśmiały ekstrawertyk cierpi w samotności jak ryba wyjęta z wody, a nieśmiały
introwertyk ucieka w samotność, bo tam mu lepiej.
Samoocena ma też wiele wymiarów i potrzeba/brak potrzeby
przynależności do grupy to tylko jeden z nich. Zresztą – owo „poczucie
przynależności” może w praktyce oznaczać różne rzeczy i introwersja wcale nie
wyklucza poszukiwania grupy, z którą człowiek chciałby się identyfikować. Dla
wielu osób taką bezpieczną przystanią był i pozostaje fandom – cudownie
inkluzywny i tolerancyjny wobec wszelkich przejawów „inności”. Środowisko fanów
fantastyki bez zbędnych pytań „wchłania” każdego, kto fantastykę czyta, ogląda
lub gra w gry; nie ma znaczenia wiek, wygląd, wykształcenie, zawód czy
zasobność portfela. Dopóki nie dasz się poznać od jakiejś brzydkiej strony, z
definicji jesteś „swój”. Dwadzieścia lat temu jako wyobcowane nastoletnie
stworzenie odnalazłam swój azyl w klubie fantastyki i cieszyłam się, że
wreszcie trafiłam w środowisko, gdzie nie czuję się jak marynowana papryka na
talerzu z eklerkami.
Mam wrażenie (jeśli te słowa czyta jakiś psycholog, najwyżej
mnie pogoni wołając, że to wcale nie tak), że kluczowa różnica między
ekstrawertykiem a introwertykiem dotyczy wrażliwości na bodźce. Introwertyk
szybciej się męczy i lepiej mu się funkcjonuje w takim otoczeniu, gdzie
stymulacja jest słabsza, nie trzeba ciągle reagować na bodźce z zewnątrz, więc
można spokojnie działać w trybie skupienia. Ekstrawertyk odwrotnie; ma wyższy
próg wrażliwości na bodźce, więc lepiej znosi ich natłok, a szybciej się nudzi.
Intrawersja i ekstrawersja to cechy tworzące kontinuum – nie
każdy plasuje się w pobliżu jednego lub drugiego ekstremum, wiele osób jest
„gdzieś pośrodku”. Można lubić częste spotkania towarzyskie, a mimo to nie
wyobrażać sobie pracy w charakterze konferansjera lub przewodnika wycieczek.
Można na co dzień z dużą satysfakcją pracować w domu, ale odczuwać raz na jakiś
czas tęsknotę za wesołą imprezą w dużym gronie.
Powyższe rozważania uświadomiły mi jedną rzecz – miałabym
kłopot z napisaniem tekstu, którego głównym bohaterem byłby typowy, rasowy
ekstrawertyk, dusza towarzystwa. Może powinnam głębiej się nad tym zastanowić,
to wykrystalizuje się coś ciekawego!
Ależ oczywiście! A,śliczny obrazek.
OdpowiedzUsuńTo jest wieczór na piosenkę – pomyślał Włóczykij. – Na nową piosenkę, która składać się będzie w jednej części z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty i której resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt, że mogę wędrować, że mogę być sam i że jest mi z sobą dobrze.
Chomik
Lubimy Włóczykija :)
UsuńŻaden psycholog Cię nie poprawi - wrażliwość na bodźce/stymulację to JEST biologiczna, najbardziej bazowa jaką znamy, cecha odróżniająca introwertyków od ekstrawertyków :)
OdpowiedzUsuńPomimo że jest to stary wpis w blogu napiszę coś. Ja środowisko lubelskiej fantastyki w której tak dobrze się czujesz, znałam w niewielkim stopniu. Jak to jest że przy twojej ocenie ludzi ktoś się brzydko zachował więc obrażę się lub wykluczę. Jednocześnie Ty i inne osoby z środowiska lubicie, cenicie bo za mało powiedzieć tolerujecie niejakiego Marcina. G. Nie jest to brzydkie ,że indywiduum to zamieszcza filmiki pornograficzne że sobą i z partnerka w roli głównej. Hmm sex grupowy itd, przy okazji wiele krzywd, poniżeń, ma dla kobiet. Jak i zwykłych szarych ludzi. Domyślam się że do ciebie odnosił się z szacunkiem był miły tylko że nie byłaś w jego typie, oraz pochodzisz z rodziny i ze środowiska establishmentu. Tak jak wiele osób stanowiących trzon lubelskiego środowiska fantastycznego. Przynajmniej tego sprzed lat. Też zależało mu na dobrych stosunkach z ludźmi którzy mają dużo do powiedzenia w klubie i w środowisku. Marcin chciał się tam utrzymać. Oczywiście teraz jesteś znaną pisarką. Przy analizowaniu ludzi i ich zachowań takie klapki na oczy. Bo dla nas jest miły więc nie widzimy co brzydkiemu robi innym i ogólnie robi.
OdpowiedzUsuńMusiałam się przez dłuższą chwilę zastanawiać, żeby załapać, o kogo chodzi... "Marcina G." znałam w czasach, kiedy regularnie pojawiałam się na spotkaniach Lubelskiego Klubu Fantastyki "Syriusz" i działającej przy nim sekcji literackiej, czyli przed rokiem 2006, ale była to daleka znajomość, zdecydowanie na zasadzie: znałam go z widzenia, mijaliśmy się w klubie i czasem na imprezach u bliższych wspólnych znajomych. Na pewno nie poczuwam się do współodpowiedzialności za jego prowadzenie się (o którym słyszałam na przestrzeni lat kilka anegdot, ale była w nich mowa jedynie o konsensualnych trójkącikach i zabawach w BDSM - z mojego punktu widzenia trochę kuriozalne, ale nie wnikam, co dorośli ludzie robią w sypialni, ich sprawa, o ile wszystkie strony są pełnoletnie i wyraziły zgodę). Jeżeli ma na sumieniu brzydkie zachowania, jest mi przykro, ale serio, nigdy nie byłam jego koleżanką ani tym bardziej przyjaciółką, środowisko LKF "Syriusz" było liczne i dużo osób się tam mijało. A swoją drogą ciekawe, skąd przekonanie, że pochodzę "ze środowiska establishmentu"... Na pewno nie mylisz mnie z jakąś inną Agnieszką z klubu, bo było nas tam kilka i niektóre znały się z rzeczonym Marcinem bliżej?
Usuń