Zrecenzowałam ostatnio na łamach Esensji "Przyjaciela" Sigrid Nunez, a ponieważ nie mam chwilowo głowy do kombinowania nad wpisem blogowym, podrzucam po prostu drugi fragmencik tekstu o Marku i zaginionej Aldonie (pierwszy znajduje się tutaj). Z zewnątrz może to wyglądać tak, jakbym grawitowała w stronę prozy niefantastycznej (tym bardziej że czytam teraz "Żmijowisko" Wojciecha Chmielarza i "Dziewczyny z Portofino" Grażyny Plebanek), więc uspokajam, że nie - to tylko taka przejściowa faza dla urozmaicenia diety, że tak powiem. Serce ciągnie w stronę fantastyki i notatki wspomniane w ostatnim wpisie kuszą, więc zobaczymy jeszcze, jakie finalnie będą literackie owoce tego pandemicznego sezonu (oby nie skończyło się na pamiętniku z leczenia szpitalnego, ale przy moim samotniczym trybie życia nie powinnam złapać korony, jeśli miauż jej nie przywlecze do domu...).
Ach, skoro o recenzowaniu mowa - na blogu Głodna wyobraźnia ukazała się entuzjastyczna recenzja antologii "Tarnowskie Góry Fantastycznie 2" omawiająca wszystkie opowiadania ze zbioru, w tym moje Artiwnotz. Zachęcam do lektury:
O Szarleju, smoku i podciepanym - antologia "Tarnowskie Góry Fantastycznie 2".
* * *
Dom wyglądał jak nowoczesna
wariacja na temat dworku szlacheckiego w miniaturze. Został wybudowany osiem
lat wcześniej, krótko po ślubie (cywilnym, bo zarówno profesor, jak i Jolanta
byli rozwodnikami). Projektował go znany architekt, były pacjent Tułaja.
Zadzwoniła domofonem, z którego
po chwili wydobyło się charakterystyczne buczenie, i otworzyła furtkę. Psy
natychmiast dopadły gościa, merdając ogonami, ale były grzeczne, nie próbowały
skakać. Nie było obawy, że pobrudzą łapami elegancki jasny płaszcz Dagmary.
Dzień był ciepły jak na listopad, stanowczo zbyt ciepły na puchówkę.
Drzwi wejściowe się uchyliły,
wyjrzała rozczochrana głowa w okularach – Patrycja, córka profesora z
pierwszego małżeństwa, studentka medycyny. Nic nie powiedziała, tylko zniknęła
z powrotem. Zanim Dagmara zdążyła pokonać obramowany bukszpanami chodniczek
biegnący od furtki do schodków na ganek, w progu pojawiła się Jolanta. W
kremowym kostiumie, z ułożoną fryzurą, umalowana.
– Za dwadzieścia minut jadę do
miasta, jestem umówiona – oznajmiła.
Dagmara w duchu zgrzytnęła
zębami. Wciąż te same gierki, odkąd obie córki Jolanty wkroczyły w dorosłe
życie. „Przyjedź natychmiast”, a potem „mam dla ciebie kwadrans”. Albo dziesięć
minut. Albo pięć. A one zawsze przybiegały na każde skinienie, grzecznie kiwały
głowami i tańczyły tak, jak im grała. Po półtora roku terapii Daga już
rozpoznawała schematy, ale jeszcze nie potrafiła się z nich wyłamać.
Weszła do domu, gdzie pachniało
płynem do czyszczenia drewna. Pomoc domowa, pani Olena, myła mopem podłogę w
salonie. Jolanta wskazała córce otwarte drzwi do wypucowanej już kuchni.
Dagmara przysiadła przy stole, nie zdejmując płaszcza.
– Widziałaś się z Aldoną? Coś ci
powiedziała? – Nie potrafiła ukryć zdenerwowania. – Mówiła, dokąd się wybiera?
– Nie.
– No dobrze, to o co chodzi?
Jolanta sięgnęła po leżącą na
blacie paczkę papierosów, wyjęła jednego i zapaliła. Przez blisko czterdzieści
lat nie udało jej się rzucić nałogu, choć próbowała kilka razy. (Profesor Tułaj
też kopcił jak lokomotywa, dobrali się pod tym względem.)
– Daguś, kiedy ostatni raz
rozmawiałaś z Donią?
– No, widziałyśmy się na
cmentarzu…
– Cmentarz się nie liczy! Kiedy
ostatnio rozmawiałyście tak szczerze, od serca?
– Byłam u niej pod koniec
października. – Daga postanowiła przemilczeć fakt, że wizyta zakończyła się
kłótnią. – Ale gadałyśmy głównie o jej pracy.
Matka zaciągnęła się, wydmuchnęła
dym. Mimo solidnych, regularnie dostarczanych dawek nikotyny przytyła po
menopauzie, kremowy żakiet brzydko opinał się na brzuchu. Obejrzała się na
drzwi od kuchni, przymknęła je.
– Donia była nieszczęśliwa – oznajmiła
półszeptem, gestykulując szlugiem niczym gwiazda kina z lat sześćdziesiątych. –
Zamierzała odejść od męża.
– Aldona planowała rozwód? – Daga
aż wyprostowała się na krześle. – Mówiła ci o tym? Kiedy?
– Rozmawiałyśmy w zeszłą sobotę.
Przyjechała tu z Lilką. – Jolanta rozejrzała się po kuchni i przestawiła przybrudzoną
szklaną popielniczkę z szafki na stół. Daga wiedziała, że w salonie na regale
stoi kryształowa, przedwojenna, regularnie czyszczona przez panią Olenę do
połysku. – Dlatego umówiłam się na konsultację z mecenas Budzyńską. Chcę się
wstępnie zorientować w opcjach.
– Czekaj, bo nie nadążam. Aldona
powiedziała ci, że rozważa rozwód, a ty idziesz rozmawiać z prawnikiem?
– Muszę się dowiedzieć, na czym
stoimy – odrzekła Jolanta takim tonem, jakby była to najbardziej oczywista
rzecz pod słońcem. – To pierwsza rzecz, którą chciałam ci powiedzieć.
– A druga?
– Marek ma kochankę.
Daga zamrugała.
– Skąd wiesz? Od Aldony?
– Nie. Od wspólnych znajomych. I
wiesz, co to znaczy?
– Tak?
Jolanta jeszcze bardziej zniżyła
głos.
– Marek miał motyw, żeby pozbyć
się żony i upozorować zaginięcie.
– Daj spokój.
– Dziecko, przecież to logiczne. Znasz
Donię, nie zgodziłaby się na szybki rozwód bez orzekania o winie. Pewnie
chciałaby, żeby to Marek się wyniósł z mieszkania. Sąd przyznałby jej opiekę
nad Lilką i alimenty. Mam wymieniać dalej?
– Mamo, co roku grube dziesiątki
tysięcy małżeństw się rozwodzą, dzielą majątek i żadna ze stron nie kończy jako
zwłoki utopione gdzieś w stawie czy zabetonowane w podłodze garażu. Chyba że
mąż jest patologicznie kontrolujący i odbija mu szajba, kiedy żona chce odejść,
ale to przecież nie ten przypadek.
– No, żebyś się nie zdziwiła!
– Marek nie jest przemocowcem –
powiedziała z westchnieniem Daga. – Rozumiem, że go nie lubisz, ale trzymajmy
się faktów, co?
Matka tylko prychnęła,
wydmuchując dym.
Dagmara w duchu musiała przyznać,
że jeśli Aldona faktycznie myślała o rozwodzie, to miała w ręku dobre karty, a
nagłe zniknięcie, o ile nie padła ofiarą przestępstwa lub wypadku, mogłoby jej
tylko zaszkodzić – na wszystkich frontach. Uciekanie od rodziny nie leżało w
jej interesie. Chyba że nastąpił przełom psychiczny, niewidzialne trzęsienie
ziemi, które z dnia na dzień zmienia priorytety o sto osiemdziesiąt stopni. Czy
Aldona, wzorowa uczennica, wzorowa studentka, menedżerka i kochająca matka, mogłaby
chcieć nagle zerwać wszystkie więzi, prysnąć za granicę, żeby zacząć życie od
nowa?
– Kilka lat temu jeden warszawski
lekarz, kardiolog, zabił swoją żonę – podjęła Jolanta. – Wstrzyknął jej coś, co
spowodowało zaburzenia pracy serca. Oficjalnie to była śmierć z przyczyn
naturalnych, ale środowisko wie. Musiał przejść na wcześniejszą emeryturę.
Wierz mi, takich historii jest więcej, tylko zamiata się je pod dywan.
Dagmara nie wiedziała, co
odpowiedzieć. Gapiła się na pokryte wątrobianymi plamami dłonie matki i jej
długie paznokcie pokryte perłowym lakierem. Na żarzącym się końcu papierosa
rósł wałeczek popiołu. Jolanta strzepnęła go do popielniczki i popatrzyła na
zegarek.
– Muszę jechać – oznajmiła. Po
raz ostatni głęboko zaciągnęła się dymem i zgasiła papierosa w popielniczce. – Pani
Oleno! – zawołała, uchylając drzwi. – Ja zaraz wychodzę! Niech pani pamięta,
żeby o dwunastej nakarmić psy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz