2021-05-16

"Trzecie dziecko Ewy" - fragmencik


Taka sytuacja: trzeba by pomału wrzucić kolejny wpis, a tu ani pomysłu, ani czasu... Trudna rada, łapcie fragmencik nowego opowiadania, które najprawdopodobniej zatytułuję "Trzecie dziecko Ewy" (dziewiąte z dwunastu planowanych do zbiorku). Zbiorek roboczo określany jako "Po stronie mroku II" chyba będzie nosił tytuł "Świerszcze w soli". Jego kompletowanie trochę się przedłuża, bo jeden tekst, ten o dzieciach rosnących w bluszczu, wyleciał z zestawu - uznałam, że niezbyt pasuje do pozostałych. Insz Allah może niedługo uda się go gdzieś opublikować solo.

W "Trzecim dziecku Ewy" pojawią się między innymi stan wojenny, jasnowidząca hipiska, tatuś zombie oraz miły memu sercu bohater imieniem Aristo (pierwotnie miał się nazywać Łukasz Mehoffer, ale koncepcja mi się zmieniła). Bójcie się!

EDIT 25.05.2021: Obawiam się, że następnego wpisu nie będzie, dopóki nie skończę tego nieszczęsnego opowiadania... Póki co wrzucam tylko poprawioną wersję początku.


* * *

2001

Autobus do Sanoka pełzł krętą szosą. Za oknem przesuwały się pola, chałupy, łąki ze snopkami siana. Ewa Zarębska-Łuszczak wyjęła kanapkę, ale schowała ją z powrotem. Tak naprawdę przede wszystkim chciało jej się palić. Nałóg bezlitośnie upominał się o swoje, żadne cholerne plastry nikotynowe ani e-papierosy nie mogły zastąpić uczciwego dymka.

Zerknęła na zegarek. Jeszcze trzy kwadranse jazdy, może trochę więcej. Potem godzina czekania w Sanoku na bus do Komańczy. Dziwnie się czuła, wracając tam po trzydziestu paru latach.

Wyciągnęła z bocznej kieszeni plecaka lekko sfatygowaną pocztówkę, żeby po raz kolejny przeczytać wiadomość wypisaną czarnym atramentem.

 

„Droga Ewo! Jeśli nadal chcesz wybrać się na nostalgiczną wycieczkę do Jeziorek Duszatyńskich, zrób to jak najszybciej, jeszcze w czerwcu. A.”

 

Aristo miał ładny, zdecydowany, lekko fantazyjny charakter pisma, a zdjęcie na pocztówce przedstawiało cerkiew w Komańczy wraz z fragmentem cmentarza. Jakże adekwatnie.

Dziecko w Ewinym brzuchu, całe z lepkiej, zachłannej ciemności, poruszyło się niecierpliwie. Ból drapnął tępym pazurem, ale szybko przycichł. Leki przepisane przez onkologa na szczęście działały. Póki co.

 

 1996

Kiedy Damian, jej syn z pierwszego małżeństwa, powiesił się na kracie w piwnicy miesiąc przed dwudziestymi piątymi urodzinami, Ewa nie płakała na pogrzebie.

Ubrana w starą czarną garsonkę marzła, bo nie pomyślała o zabraniu z domu płaszcza, a dzień był wietrzny, zaskakująco zimny jak na czerwiec. Przyjmowała kondolencje od krewnych i znajomych, próbując ignorować obrazy, którymi katowała ją pamięć. Damianek jeżdżący po podwórku na trzykołowym rowerku, bawiący się na trzepaku, jedzący lody w parku, klejący z tatą latawce, kiedy Stach akurat nie był w ciągu alkoholowym i przypominał sobie, że ma synka – wbrew pozorom czasem się to zdarzało. Milczący na pogrzebie ze spuszczoną głową. A potem, nie wiadomo kiedy, z tego małego Damianka wyrósł wysoki, ponury chłopak z pryszczami na policzkach, który prawie się nie odzywał do matki, skończył technikum budowlane i zachorował na schizofrenię jak ojciec. Spędził dwa lata w szpitalu w Abramowicach, zanim wypisali go stamtąd cięższego o prawie trzydzieści kilo, z tikami i blizną na czole po tym, jak rzekomo uderzył się o parapet. I znów zamieszkał z matką w mieszkaniu, które Ewa odziedziczyła po drugim mężu. Zajął małą sypialnię, gdzie nadal stały jego książki z czasów szkolnych, a na ścianie wisiały pożółkłe plakaty filmowe, które jakoś niedługo po maturze wyszperał w antykwariacie czy na targowisku – miał wtedy fazę na pasjonowanie się kinem. Krótko, bo potem przyszła choroba i zabrała wszystko. Zainteresowania, plany, kolegów.

Kiedy wyszedł ze szpitala, uwolniony od omamów i paranoi, Ewa myślała naiwnie, że teraz jakoś to będzie. Lekarze też ją pocieszali, że trzeba tylko pilnować, żeby samowolnie nie odstawił leków. Nie był tym Damianem, którego pamiętała sprzed choroby: ruchy miał spowolnione, jąkał się i przekręcał trudniejsze słowa, ale funkcjonował. W miarę. Łykał ten swój haloperidol czy inną chlorpromazynę, trochę pracował dorywczo na budowach i przy remontach. Kopcił papierosy jak smok, ale przynajmniej nie chlał w przeciwieństwie do nieświętej pamięci ojca, który na szczęście nie powracał już z zaświatów od czasu tamtej pamiętnej Wigilii tuż po ogłoszeniu stanu wojennego.

Teraz, idąc za trumną, Ewa powtarzała sobie, że gdyby była bardziej zaangażowana, nie dawała się zbyć Damianową fasadą ospałej obojętności, dostrzegłaby, że jej syn po cichu osuwa się w kolejny kryzys. Zadzwoniłaby do psychiatry, wymogłaby zmianę leków czy krótkotrwałą hospitalizację w trybie pilnym, i Damian by żył. Nadal podkradałby matce papierosy i drobne z torebki, jadłby na śniadanie bułki z dżemem i odsmażałby sobie na kolację ulubione pierogi z garmażerki, przesiadywałby po nocach ze słuchawkami na uszach, słuchając punkowej muzyki z podpisanych flamastrem kaset. Tyłby dalej na tych bułkach, pierogach, parówkach i batonikach, ale żyłby. Może nawet znalazłby sobie jakąś miłą dziewczynę, ożeniłby się. W końcu cuda się zdarzają, prawda?

Nieliczny kondukt żałobny dotarł na miejsce pochówku i ksiądz odmówił swoje formułki. Mechanicznie, byle prędzej. Kiedy trumnę opuszczano do grobu, coś kazało Ewie się rozejrzeć. Serce zabiło jej szybciej, bo wśród obecnych dostrzegła znajomą sylwetkę.

Mężczyzna o ciemnych, związanych w kitkę włosach skinął jej lekko głową. Poczuła dreszcz, bo przez te wszystkie lata nie postarzał się nawet o dzień. Można byłoby go wziąć za dawnego kolegę Damiana, jednego z tych chłopaków, z którymi syn Ewy popalał kiedyś szlugi za szkołą, pił tanie wino i słuchał ze starego radia piosenek Lady Pank.

Kiedy trumna znalazła się w grobie, Ewa po raz kolejny podziękowała w myślach krewnym drugiego męża, którzy zgodzili się, żeby Damian spoczął na jednej kwaterze ze swoim ojczymem i jego rodzicami (dla niej, Ewy Zarębskiej-Łuszczak, nie będzie tam już miejsca, ale mniejsza o to).

Raptem przypomniała jej się wróżba starej Cyganki na lubelskim rynku tuż przed wyjazdem na obóz studencki w Duszatynie. „Dwa razy wyjdziesz za mąż, dwa razy owdowiejesz, ale dzieci będziesz miała udane, kochana. Trójkę.”

Teraz oczy jednak ją zapiekły, poczuła pod powiekami gorącą wilgoć. Sięgnęła do torebki po chusteczki, a kiedy znów podniosła wzrok, ciemnowłosego mężczyzny już nie było.

 

9 komentarzy:

  1. Anonimowy17.5.21

    Jakie ponure....

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie z tej drugiej strony mroku. Już czuję, że będzie mi pasowało.
    Mroczne dziecko w zestawieniu z imieniem Damian od razu nasuwa mi skojarzenia z "Omenem". A ja nie znoszę horrorów... Ale klasykę trzeba znać, Czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy19.5.21

    Chłopak w 1996 ma "pożółkłe" plakaty filmowe, co oznacza, że wieszał je... kiedy, w latach 80? Po pierwsze, plakaty filmowe z lat 80. nadawały się do galerii sztuki, a nie do ozdoby mieszkania (nie były to bynajmniej zdjęcia twarzy aktorów, jak dzisiaj), po drugie, nie wiem, skąd by je zdobył, chyba, że ojciec był dyrektorem kina.
    Achika
    PS. "Terminator" był w Polsce wyświetlany jako "Elektroniczny morderca".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Kupił gdzieś na targu staroci/w antykwariacie takie pożółkłe, podniszczone, już jako dorosły człowiek. Do schizofrenika w niecałkowitej remisji pasuje mi faza na udekorowanie sobie pokoju starymi plakatami, bo z jakiegoś powodu miało to dla niego znaczenie (np. uważał, że te plakaty przekazują "głosom w głowie" jakąś informację na jego temat). Dopiszę to.

      Usuń
  4. Anonimowy19.5.21

    A, jako dorosły wieszał... No owszem, taki na przykład polski plakat do "Obcego - ósmego pasażera Nostromo" (czerwony szkielet żeber z oczami) do osoby chorej psychicznie pasuje jak ulał. Ten z eksplodującym hełmem Vadera też.
    Achika

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy22.5.21

    To pytanie z innej beczki,w związku z rosnącym szczepionkowym fanatyzmem,czy niezaszczepieni mogą zaglądać na bloga czy mają wyjść? Chyżo?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, mój cioteczny brat, dwa lata młodszy ode mnie, zmarł na covid w Wielką Niedzielę. Mąż znajomej jeszcze niedawno walczył o życie pod respiratorem (przeżył, wypisali go do domu). Wszystkie dostępne w Polsce szczepionki dwudawkowe chronią przed ciężkim przebiegiem covidu prawie w 100%. Dwie koleżanki chorowały w zimie - lekko, ale covidowa mgła mózgowa ciągnie się za nimi do tej pory i utrudnia pracę. Szczepionki dają 70-90% ochrony przed zachorowaniem objawowym (statystyki skuteczności to dłuższy temat, ale generalnie poziom ochrony po 2 dawkach jest naprawdę dobry). Twoje decyzje w zakresie własnego zdrowia są Twoją osobistą sprawą, ale ludzie, którzy nakręcają paranoję antyszczepionkową, prowadząc w necie kampanie dezinformacji, robią masę złego. SARS-Co-V2 mutuje, bez powszechnych szczepień ASAP (dających odporność stadną) będzie się dalej szerzył, dalej mutował i będziemy się z nim bujali cholera wie jak długo...

      Usuń
  6. Anonimowy25.5.21

    To smutne,ale tworzenie podziałów nie jest rozwiązaniem.Znowu ludzie sie dzielą będzie tylko gorzej.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń