2021-06-12

Antycypacja przedwyjazdowa i filozoficzne westchnienie o ulotnej naturze czasu

 

No i nie wiadomo kiedy zrobiła się sobota... 

W najbliższą środę, jak już wspominałam, zgodnie z planem wybywamy z miaużem do Piwnicznej. Marzyłaby mi się raczej Słowacja, ale w obliczu komplikacji okołopandemicznych, w tym roku jeszcze nie kwapimy się do wyjeżdżania za granicę. Cóż, perspektywa wycieczek na Halę Łabowską, Eliaszówkę, Radziejową i Rogacze też jest kusząca, nawet jeśli moje serce wyrywa się w Tatry Słowackie, w których nie bywałam od 2015 roku.

Kiedy ostatnio odwiedziliśmy Piwniczną - w maju 2019 - było już ładnie i zielono, ale dość zimno. Podczas większości wycieczek chodziłam w czapce, co rzadko mi się zdarza w porach roku innych niż zima. W lesie zalegał śnieg, a w trakcie wyjazdu spadło go więcej. Tym razem spodziewamy się raczej ciepłej letniej pogody. Poniżej trzy foteczki poglądowe z tamtego pobytu (a tu minirelacja).





(Fot. Jerzy Żuchowski)


Okolice Piwnicznej i Rytra (tego Rytra, w pobliżu którego rozgrywa się akcja książki "Rogaś z Doliny Roztoki") są niesamowicie malownicze - jeśli nigdy tam nie byliście, wybierzcie się kiedyś! Osobniki niegórskie mogą w Piwnicznej spacerować po parkach albo opalać się nad Popradem, ewentualnie przejść się do niedalekiej Łomnicy (jeśli ktoś strasznie nie lubi albo nie może wchodzić pod górę, to można pójść w obie strony bulwarem wzdłuż rzeki). Warto też obejrzeć ruiny zamku w Rytrze.

Z trochę mniej optymistycznych spraw - wracając do opisanej w poprzednim poście próby ogarnięcia (po raz 1001...) swojego funkcjonowania tak, żeby pracować sensownie i efektywnie, mogę już powiedzieć krótko i ze wstydem: nie, cudów nie ma, TO NIE DZIAŁA. Zasadniczo problem wygląda tak, jak zawsze: albo piszę i nie robię nic innego, albo robię wszystko inne, ale nie piszę. I nawet nie byłoby to takie złe, gdyby dało się poświęcać więcej dni tylko na pisanie...

Pozwolę sobie też westchnąć, że od kilku lat coraz bardziej przeraża mnie błyskawiczny upływ czasu; przysięgam, że wydaje się tylko coraz szybszy. Wspominałam już o tym nieraz. Mam wrażenie, że jeszcze wczoraj było pandemiczne Boże Narodzenie z rodzinną Wigilią w okrojonym składzie, a przedwczoraj premiera piątego tomu "Teatru węży" w lipcu 2020... Nie wiadomo kiedy z jednego roku robią się dwa lata, z dwóch lat trzy i nagle mamy połowę czerwca 2021, choć dopiero co był 2017! Przypomina mi się powieść "Momo" Michaela Endego i szarzy panowie z cygarami, którzy kradli ludziom czas. Żałuję, że sama tak nie potrafię. Kradłabym!! Kradłabym cudzy czas bez litości, byle tylko wydłużyć własną dobę!

Lipcowy numer Nowej Fantastyki, poświęcony fantastyce militarnej, pofrunął przedwczoraj do drukarni. Mogę zdradzić, że w dziale polskim Michał Cetnarowski przyszykował petardę - jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałam w ciągu ostatniego roku. W dziale zagranicznym też zdobyliśmy ładny asortyment: cztery teksty, w tym opowiadania Carrie Vaughn i Catherynne M. Valente.

Z mojego własnego poletka literackiego niestety nie mam na razie żadnych wieści. Dobrze by było, gdyby przed wyjazdem do Piwnicznej udało mi się dokończyć nieszczęsne rozgrzebane opowiadanie o Ewie. Trzymanie kciuków mile widziane!


2 komentarze:

  1. Anonimowy12.6.21

    Kradzenie czasu innym jest nieeleganckie. O wiele lepiej wysysać go z głębi przedhistorycznych mórz, jak robili to mnisi historii u Pratchetta.
    Achika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojtam, przyjmijmy, że jestem pozbawioną skrupułów żmijką ;)

      Usuń